à propos

0
1456


Dobra zmiana czyli jak się rządzi światem za pomocą słów – książka, na którą zwraca uwagę Dekoder
– kodziarska agitka, warta jest chwili uwagi z różnych powodów. Pierwszym jest oczywiście to, że po raz kolejny językoznawcy odsłaniają sposoby używania języka przez rządzących. Znamy takie teksty: LTI – o języku III Rzeszy, Marcowe gadanie – o języku polskich komunistów albo szczególarska, gruntowna Semantyka zbrodni – analiza dyplomatycznej noty ZSRS w związku z odkryciem grobów katyńskich. To interesujące opracowania, które z jednej strony pokazują możliwości słowa, z drugiej zaś wynalazczość propagandy niezależnie od miejsca, czasu czy języka.


Dobra zmiana zwraca jednak uwagę czym innym niż wnikliwość i warsztat badaczy Michała Rusinka oraz Katarzyny Kłosińskiej. I choć chciałbym napisać do Piastowskiej kolejny felieton, to z powodu tej właśnie innej inności porobiło mi się coś na kształt recenzji tej książki.
Bo, żeby recenzja – to nie.
Słowo wstępne otwiera anegdota, której bohaterką jest poseł Krystyna Pawłowicz i jej barwna szarża na czasownik
wziąć jako formę rzekomo lewacką. Barwna, ale też, a raczej – a więc – jarmarczna i zwariowana. Służy jednak językoznawcom do zbudowania argumentacji dowodzącej, że kłopotliwy i śmieszny popis posłanki był demonstracją siły PiS odzyskanej po wyborach 2015 roku. Siła ta, mówią uczeni, daje rządzącym władzę nad gramatyką, językiem a co za tym idzie także nad światem (str.5).
Reszta książki to analizy przykładów gwałtu, jaki PiS zadaje polszczyźnie, aby poprzez tak opanowany (czytaj: zmaltretowany) język władać, panować,
rządzić światem (sic!).

Taki wstęp ma przygotować czytelnika Dobrej zmiany na gruntownie opisane dalej dowody pisowskich zbrodni.
Wszelako otwarcie tej dość pokaźnej książki (370 stron) takim chwytem wydaje się słabym konceptem, choć Michał Rusinek jest specjalistą od retoryki, jak zawiadamia wydawca książki (Znak 2019).
Równie dobrze można by dla analizy i opisu polityki PO posłużyć się zdjęciem Donalda Tuska z otwarcia Orlika w Korycinie i opatrzyć je komentarzem o demonstracji pogardy dla stosowności, gdyż premier kopie piłkę w garniturze. I, dalej idąc, konkludować, że to jest wyraz pogardy dla protokołu, konwenansu i obywateli, co mogłoby zapowiadać polityczne skłonności rządu kierowanego przez Tuska do czasu jego rejterady do Brukseli.
No, słabe! Słabe.
Recenzentem książki jest również językoznawca – znany (chyba?) każdemu studentowi polonistyki profesor Michał Głowiński. Jego teksty
o języku propagandy (wspomniane wyżej
Marcowe gadanie albo Nowomowa po polsku) podobnie jak teksty Jerzego Bralczyka czy Stanisława Barańczaka odsłaniały perswazyjne zabiegi, jakim poddawano oficjalny język PRL. Oczywiście, Michał Głowiński i pozostali naukowcy pisał do szuflady. Dzisiaj czytamy ich z podziwem dla wnikliwości autora. Czytamy, bo są do kupienia tak jak i Dobra zmiana Rusinka–Kłosińskiej.

I niby wszystko gra, ale zastanawiające jest, że czas rządów PO/PSL nie natchnął tych uczonych do podobnych analiz. Tak jakby ekipa Tuska/Kopacz nie aplikowała społeczeństwu (elektoratowi) propagandy, a język polski pod ich rządami zachował czystość i pozostawał poza zakusami gwałcicieli. Ba, takich w szeregach koalicji PO/PSL na pewno nie było wcale!

Kiedy Michał Rusinek/Katarzyna Kłosińska czy sam Michał Głowiński mówią o umiłowaniu wolności, prawdy i obrzydzeniu dla kłamstwa
i manipulatorów, i ciemiężycieli to brak ich książek o oficjalnym języku czasu rządów PO/PSL można (trzeba!) odczytać jako uznanie tego okresu za… .
No, jaki? Czas czystych reguł? Czas poszanowania dla odmiennych od koalicyjnych poglądów?
Czas wytrwałego dociekania prawd? Czas pracy na rzecz obywateli bez względu na ich zapatrywania?
Trudno byłoby uwierzyć, że (taka!), tamta polityczna konfiguracja od pięciu lat przegrywa wszystkie wybory i dotąd nie może się pozbierać.
I że obraz świata generowany oficjalnym językiem tamtej władzy promienieje cnotami.
O intencjach autorów
Dobrej zmiany może świadczyć sporo zagadkowych przemilczeń i przeinaczeń. Ochoczo podejmują znakomicie pasujące do tematu pojęcia lewak, suweren, układ czy wibrujące od emocji mordy zdradzieckie albo wszystko, co zawiera skrót LGBT.

Przykład rozdziału o Kaście jest znamienny. To, że nazwę taką dla ogółu sędziów zastosowała przedstawicielka środowiska – sędzia Irena Kamińska – zauważono. Zauważono także pani sędzi sprostowanie, tłumaczące użycie tego słowa jako niezręczność; korekta podawała prawdziwą rzekomo intencję wypowiedzi pani sędzi: podkreślenie, iż zawód sędziego wymaga poczucia wielkiej odpowiedzialności za państwo. Może, ale trudno przyjąć, że pani sędzia nie wie, jakie znaczenia mają słowa, których odpowiedzialnie używa. Przyjęte za dobra monetę wyjaśnienia pani sędzi i oparcie na nich dyskursu tego rozdziału to dość nieprzekonujący pomysł.
Faktem jest, że to ze środowiska sędziów wyszedł ten
zamykający i jakże trafny w odczuciach wielu ludzi termin: kasta jako nazwa grupy hermetycznej, uprzywilejowanej, stojącej ponad innymi.
To nie PiS wymyślił taką nazwą sędziów, nie stygmatyzował ich – to ich własny wynalazek.

Inne pojęcie: moher. Pojawia się w związku z pojęciem suweren, ale
o źródle, skwapliwym podjęciu i intensywnym eksploatowaniu tego – w zamiarze – piętnującego określenia nie pisze się w
Dobrej zmianie.
A przecież to Donald Tusk podjął je i wylansował, mówiąc o moherowej koalicji z trybuny sejmowej, co potem zostało podchwycone i z zapałem stosowane publicznie. W wiadomym zamiarze.

Podobnie darmo w Dobrej zmianie szukać sekty smoleńskiej – pojęcia, którego przecież nie wytworzono wśród rodzin ofiar czy Klubach Gazety Polskiej pielęgnujących pamięć uczestników tamtego lotu. Jeśli spółkę Rusinek- Kłosińska intryguje naznaczająca sędziów Kasta, ciekawe, czy nie zaintrygowałaby mniej egzotyczna i bardziej wyrazista sekta?

Druga strona jednak jest. Istnieje.
O języku skolonizowanym na przykład pisała świetnie w
Teologii Politycznej profesor Ewa Thompson z Uniwersytetu Rice w Houston powołując się na badania pochodzącego z Indii Homi Bhabha. Nie miejsce na streszczenie tego tekstu, więc tylko warto wspomnieć, że wulgaryzacja i prymitywizowanie języka tej cnotliwej strony naszego życia politycznego – czyli PO/PSL i sprzyjających tej koalicji mediów – zostało przedstawione nad wyraz celnie.

Język zawsze, jak się zdaje, musi znosić gwałty, nadużycia i majsterkowanie rządzących. Wszystkich rządzących.
Ale
Dobra zmiana Michała Rusinka/Katarzyny Kłosińskiej to naukowe usiłowanie wytworzenia wrażenia, że jedynie politycy PiS są wyjątkowymi, (jedynymi?) manipulatorami i deprawatorami polszczyzny. Jakoś ich naukowa i, zapewne niemająca politycznych barw refleksja, ominęła język czasu Donalda Tuska.

I to jest manipulacja co się zowie!


I, ponieważ sądzę, że przekroczyłem granice cierpliwości naczelnego
Piastowskiej – na tym poprzestanę.

Adam Kowalczyk

Fot. (collage  npdst. interia.pl)

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię