Do premiery nerwowe rozmowy wywołane filmem Agnieszki Holland cechowały się pewnym brakiem symetrii. Z powodu dostępności. Niektórzy, a byli to głównie rozmówcy o poglądach zbliżonych do doktryny (programu? – gdzie jest program?) aktualnej opozycji, mówili z poczuciem przewagi, nawet wyższości osób, które widziały i wiedzą, co mówią i o czym mówią.
Pewnie redakcje opłaciły im wyjazd do Wenecji na premierę.
Ta druga strona natomiast ostrożnie zastrzegała się, że filmu dotąd nie widziała i nie chce sądzić całości po obejrzeniu tych fragmentów, które jakoś przeciekły do internetu lub są dostępne jako oficjalne trajlery. Albo sądząc po obejrzanych trajlerach deklarowała, że resztę sobie daruje.
Bo wiadomo czym śmierdzi… wiadomo co – bez obwąchiwania albo czym pachnie Mein Kampf skoro następstwa były takie, jak każdemu wiadomo.
Powstawały całkiem wysokie napięcia. Ale też zupełnie jałowe ustalenia, czy to paradokument, fikcja właściwa sztuce czy jeszcze jakiś inny gatunkowo wytwór kina.
Znane jest już od dawna przekonanie, i trwałe – że artysta może wszystko.
Bo tak ma.
Od tego jest.
Więc na przykład Kreon na scenie legnickiego teatru był Kreoną w Antygonie według Grzegorza Grecasa, Papkina w Zemście, dla igraszki, grała/czytała Joanna Gonschorek. Pozostałe role u Fredry wzięły także panie – podobnie jak w Królu Learze, bo tak w duszy grało pani reżyser.
Czekamy obecnie na Dzieje grzechu, którą to powieść, niestety, mężczyzny – mają odświeżyć kobiety: reżyserka Daria Kopiec po adaptacji Marii Wojtyszko.
Jest zatem zupełnie obojętne, czy Agnieszka Holland oparła się na jakichś faktach kręcąc Zieloną granicę, czy zrobiła film na podstawie opowiadań aktywistów i wolontariuszy. Posła Franka Sterczewskiego? A może i samych migrantów przybyłych z Mińska w okolice Hajnówki.
Tak zrobiła i już. Zaraz po ogłoszeniu, że film już gotowy i premiera krajowa już, już – odświeżyłem sobie zapis jednej
z Kawiarenek obywatelskich w THM pod kierownictwem Katarzyny Odrowskiej – zatytułowanej Żaden człowiek nie jest nielegalny? Nasze granice przyzwoitości.
Toż to, pomyślałem sobie – gotowy scenariusz do Zielonej granicy był. Czego tam nie opowiadano! Dziwne, że gościnie tego spotkania nie znalazły się na afiszu jako twórczynie scenariusza albo przynajmniej scenarzystów konsultantki.
Dla przykładu, pani Gosia, główna gościni tej Kawiarenki, opowiadała, że ludzie, którym pomagała w staraniach o wdrożenie procedury byli po prostu wywożeni do Białorusi, często w jakieś takie miejsca, gdzie po prostu była tylko zrzutka i musieli sobie dalej radzić sami.
To, wydaje się niezły epizod filmu, jak (chyba?) funkcjonariusze SG (może wojsko?) wywozi do Białorusi i zrzuca ludzi.
Może jakiś pościg albo strzelaniny z białoruskimi pogranicznikami opierającymi się takiemu wywozowi?
O opowieściach na temat przestępstw polskich służb mundurowych (SG, WOT, WP) na granicy z Białorusią pisano już wiele.
Opowieści z tej Kawiarenki streszczałem także i ja w Piastowskiej, więc nie powtórzę tego de novo.
Ale weźmy inną.
Przerzucanie ciężarnej Judith z Konga, która według portalu oko.press była już w trzecim miesiącu –
z widocznym brzuchem, jest to, jak mówią, mocny obraz filmu.
Ale w wywiadzie z Judith przeprowadzonym we Francji coś nie klei się. Mężczyzn z grupy, w której maszerowała Judith wypchnięto na Białoruś, zaś ją samą przerzucono ponad dwuipółmetrowym płotem jak worek śmieci. Rozumiem – rzucać workiem śmieci w górę na dwa i pół metra. Łatwizna. Jednak podrzucić człowieka… . Poza tym – po co, skoro można ją było przepchnąć (pushback) tak jak mężczyzn?
To pasuje do obrazu zwyrodnialca, który rzuca termos z potłuczonym szkłem w napoju.
Zastanawiam się, czy to ten strażnik, czy ci uchodźcy biorą w takie trudy termos ze szklanym wkładem, a nie solidny – stalowy?
Epizod Judith miał mieć miejsce w październiku. Dwuipółmiesięczna ciąża pod październikowym ubraniem w tych lasach w okolicy Sokółki (średnia roczna październikowa temperatura: 5 – 12 stopni Celsjusza) – wydaje się mało prawdopodobne, by można było zauważyć jej stan.
W końcu zgłoszenie się na przejście graniczne i legalne podjęcie starań byłoby dla Judith i jej dziecka bezpieczniejsze. Wizerunek tej kobiety wyłaniający się z wywiadu publikowanego w oko.press to obraz osoby raczej roztropnej.
Przeczytajmy (gdyby ktoś chciał sprawdzić, czy tendencyjnie nie pociąłem wypowiedzi, łatwo to ustali pod tym adresem: https://oko.press/olscy-pogranicznicy-rzucili-mna-przez-granice-nad-drutem-dwa-dni-potem-poronilam).
Moja mama jest w podeszłym wieku, a ojciec nie żyje. Czuję się odpowiedzialna za rodzinę, więc chciałam też ją finansowo wspierać – pracować i jednocześnie studiować. Tam w Kongo nie ma szans, by pomóc rodzinie, a ja chciałam normalnie pracować i zarabiać. Sytuacja polityczna i ekonomiczna jest w kraju ciągle fatalna (m.in. przy wschodniej granicy działają islamistyczne bojówki, według amerykańskiego Departamentu Stanu mające związki z ISIS– red.) Pojechaliśmy więc z mężem. Byłam w ciąży, na jej początku: 2.5 miesiąca.[…]
Znajomi, którzy wyemigrowali do Francji zapraszali nas, byśmy do nich dołączyli.[…]
Myśleliśmy, że to będzie normalne przejście przez granicę.[…]
Polscy pogranicznicy wielokrotnie wypychali nas przez granicę, na Białoruś. Mnie sześć razy.
Jak Judith potrafiła zgodzić myśl o normalnym przejściu z wypychaniem jej przez Białorusinów wprost na posterunki polskie – to niełatwo odgadnąć.
Co tu dużo gadać. Ta opowieść nie bardzo na prawdziwą wygląda i jeśli pani reżyserka usiłuje nią oddziaływać, to pewnie niezbyt ceni widownię, ku której ten obraz kieruje.
Lub…, ale o tym dalej.
Nie obejrzę pewnie Zielonej granicy i nie zaznam satysfakcji nieznalezienia w filmie scen, które mogłyby, jak piszą internauci pobudzić do łez. I skutecznie pobudzały.
Chodzi o tego uchodźcę, który płynął w Bugu przez sześć dni, nie pił z obawy przed chorobami, w nocy wychodził na brzeg i kładł się na gołej ziemi, i tak dalej.
Z Okuninki pod Włodawą, gdzie Bug staje się granicą z Białorusią, do Przejścia w Kukurykach, gdzie rzeka skręca na zachód, jest piechotą 18 godzin.
Jeśli ten uchodźca płynął sześć dni z prądem, w dół rzeki … .
Kto widział Bug w tym odcinku, pozna odwagę i siłę pływaka zmagającego się z wirami, o temperaturze wody i powietrza nie wspominając.
Film z tą opowieścią pochodzi z 3 grudnia i ma logo TVN24.
Łzy internautów rozumiem. Taki śmiech – to zdrowie samo.
Czy prawdą jest, że w Zielonej granicy nie ma o tym?
Dlaczego, jeśli tak? Gdyby zaś było, okazałoby się lepsze niż Mission Impossible.
Czyli baju, baju… .
Znów, jakoś, niezupełnie bez związku, pcha mi się cytat z książki wynalezionej w Empiku:
Maurizio Ferraris Manifest Nowego Realizmu wydany przez słowo/obraz terytoria w 2023 roku.
Zapewne zbiorę się, aby niebawem bliżej ją przedstawić Czytelnikom Piastowskiej.
Bo ciekawa. Książeczka niewielka z pięknym mottem z Paolo Bozziego na początek:
Jeśli na jakiejś wyspie znajduje się duży czarny kamień,
a wszyscy mieszkańcy przekonani są – na skutek własnych
doświadczeń i perswazji – że kamień ten jest biały,
to kamień pozostaje czarny, wszyscy mieszkańcy zaś to idioci.
Ładne, prawda?
Ale to nie o ten cytat chodzi.
Wykład Ferrariego jest niebywale drobiazgowy i, jak to zwykle jest, poprzedza go ogólne ujęcie zagadnienia Nowego Realizmu. Każdy autor pracy magisterskiej czy licencjatu wie, że wstępy pisze się na koniec – tak ogólnie właśnie.
I czytamy tu takie oto słowa filozofa:
Historyczne doświadczenie medialnych populizmów, wojen po 11 września, niedawnego kryzysu ekonomicznego zaprzeczyło dramatycznie temu, co uważam za dwa dogmaty postmodernizmu: przekonaniu, że cała rzeczywistość jest konstruktem społecznym, nieskończenie poddającym się manipulacji, oraz że prawda jest pojęciem zbędnym, gdyż solidarność jest ważniejsza od obiektywności.
To rejestr zupełnie inny niż publicystyczne programy z telewizora o Zielonej granicy.
Wprost można by uznać, że w takim ujęciu Zielona granica to obraz dogmatycznie postmodernistyczny.
Czyli ideowo – zupełnie passe. Démodé. Spóźniony.
Adam Kowalczyk