Bohaterowie czasu pandemii (cz. 3)

0
902

Oczywiście, że się bałem, mówi jeden z ochotników. Przekaz w mediach był zdecydowany: „Nowe ognisko zachorowań! Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Legnicy poinformowała o kolejnych zachorowaniach w naszym regionie. Koronawirus szturmuje DPS w Legnickim Polu. Dramat w „Niebieskim Parasolu” w walce z COVID -19, załoga „Niebieskiego Parasola”, gdzie przebywają pensjonariusze z przewlekłymi chorobami, na skraju wytrzymania psychicznego i fizycznego”. Dwie starsze osoby w Chojnowie zmarły, ryzyko było duże, ale strach nie może paraliżować i wykluczać pomoc ludziom, którzy są w potrzebie.

Druga tura badań wykazała kolejne osoby z wynikiem dodatnim. Załoga DPS w Legnickim Polu pomniejszyła się o kilkadziesiąt osób, rąk do pracy brakowało.

Jest zadanie – jest człowiek

Starostwo przygotowało całodobowy ośrodek pobytu dla tych, którzy nie chcieliby wracać po pracy do domu z obaw o ewentualne zakażenie, ale nikt nie skorzystał. Dzięki pomocy jednej z firm zewnętrznych znaleziono także kilkoro chętnych do pracy z Ukrainy. Te osoby wypełniły lukę. Na szczęście wszystkie osoby, które miały wynik dodatni, potem uzyskały dwukrotnie wynik ujemny i wróciły chętnie do pracy. No i ten problem zaczął się rozwiązywać. Ochotników z Wojsk Obrony Terytorialnej wymazy w DPS w Legnickim Polu i Prząśniku, a to nie jest łatwe przy ogromie tej instytucji. Kilkaset osób do zbadania, często to osoby w złym stanie zdrowia. Ochotnicy z WOT robili to czego w tym czasie nie był w stanie zrobić nikt inny.

Na piechotę

Zakonnicy mieszkali w hoteliku nieopodal Legnickiego Pola Wstawali wcześnie rano, odprawiali modlitwy zakonne, potem osiem godzin spędzali w DPS-ie. Byli do dyspozycji. Potem czternaście dni kwarantanny i test na koronawirusa. Szczęśliwie wynik ujemny czyli żaden z zakonników nie miał po pracy w DPS-ie koronawirusa. Obawy przed pracą w takim miejscu były jednak różne.

– Nie ukrywam, że bałem się idąc do DPS-u, że będą tam ludzie z ciężkimi zaburzeniami psychiatrycznymi, że nasze życie będzie zagrożone – mówi Brat Adam (zakonnicy prosili o nie zdradzanie ich prawdziwych imion, chcą pozostać anonimowymi wolontariuszami). – I wcale nie chodziło o koronawirusa. Okazało się, że było zupełnie inaczej. To są ludzie bardzo życzliwi, serdeczni. To było pozytywne zaskoczenie. Przebywanie z tymi ludźmi nauczyło mnie prostoty w byciu ze sobą, dostrzegania piękna. Relacje, które się z nimi buduje, są szczere, jak z dziećmi. Otworzyło mi to oczy, by być sobą, nie udawać kogoś kim się nie jest. Pokochałem tych ludzi, stali mi się bardzo bliscy. Gdy się żegnaliśmy, były uściski, pojawiły się łzy.

– Zakonnicy byli mile zaskoczeni, spodziewali się szpitala, a my funkcjonujemy jako dom – opowiada Monika Mikuła. – Same osoby podopieczne też ich zaskoczyły. Myśleli, że będą to osoby niepełnosprawne fizycznie, niż intelektualnie, ale mamy też mieszkańców, którzy są w lekkim stopniu upośledzenia, więc są komunikatywni, potrzebują także wsparcia duchowego – i takie wsparcie otrzymali. Ale przede wszystkim potrzebują czegoś nowego. Jak zostali zamknięci, to bardzo im się spodobało, że ktoś przyszedł i się nimi zaopiekował. Ale na początku był problem, ponieważ zakonnicy przyszli do nas w swoich habitach. Po pierwszym dniu pracy stwierdzili, że przebierają się w dresy. I faktycznie to się sprawdziło. Mieszkańcy już nie dystansowali się i nabrali odwagi, chęci rozmowy i pracy z tymi osobami. Wręcz wychodzili i pouczali zakonników co tutaj trzeba robić, w jakiej kolejności, że tu obowiązują takie i takie procedury, instrukcje do których trzeba się stosować. Pomoc zakonników była nieoceniona. Angażowali się we wszystkie prace, również fizyczne. Odciążali pracowników od dezynfekcji, czynności sprzątających, opieki nad mieszkańcem: kąpiel, karmienie, spędzanie czasu wolnego. Organizowali majówkę, nabożeństwa – co w naszym przypadku było bardzo wskazane i pomocne, ponieważ ksiądz nie mógł na terenie DPS-u, ze względu na reżim epidemiologiczny, prowadzić mszy.

Na ochotnika zgłosił się też człowiek który miał rozpocząć pracę w powiatowym zespole szkół w Chojnowie, ale zdecydował się na pomoc w DPS.

– Pracowałem wcześniej w DPS w Prząśniku – mówi Jacek Szymański, złotoryjanin. – Skończył się mój staż. Poznałem na czym polega ta praca, jak pomagać innym. Padło hasło, że brakuje ludzi w Legnickim Polu, bo wykryto koronawirusa i brakuje rąk do pracy. Co miałem robić. Wziąłem i powiedziałem: tak. Zajmowałem się tym samym co w Prząśniku, opieką nad osobami starszymi i chorymi. Toalety, wydawanie posiłków, karmienie, sprzątanie obiektu, dezynfekcja pomieszczeń. W jednym i drugim DPS-sie miałem ulubionych podopiecznych. To ci, którzy są w najcięższym stanie. Szczerze mówiąc sam jestem osobą niepełnosprawną, dlatego łatwiej mi jest zrozumieć osoby z niepełnosprawnością.

Disco-polo wpada w ucho

– Nastawiałem się, że głównie czeka nas pomoc personelowi przy zabiegach pielęgnacyjnych albo przy wynoszeniu śmieci czy sprzątaniu – potwierdza wypowiedzi innych wolontariuszy Brat Stefan od Kapucynów. – Okazało się, że największą potrzebą była organizacja czasu mieszkańcom DPS w świetlicy czy też wychodzenie z nimi w określonych godzinach na podwórko. Puszczaliśmy muzykę, próbowaliśmy potańczyć. Jaka muzyka? Najczęściej disco-polo, bo łatwo wpada w ucho, ale też zauważyłem, przynajmniej na swoim piętrze gdzie miałem posługiwałem, że znajdują się ludzie religijni i taką muzykę puszczałem. Nie musiałem szczególnie zachęcać, bo gdy padały pierwsze słowa piosenki to mieszkańcy do końca już samodzielnie śpiewali. To było dla nie zaskoczenie. Nawiązałem z nimi bardzo ciepłe więzi, myślę, że oni ze mną też. Polubiłem ich, znaleźliśmy szybko wspólny język. Za każdym razem jak wychodziłem z DPS-u, wracając do miejsca zakwaterowania, przychodzili by się pożegnać, a jak byłem na zewnątrz to machali przy oknach na do widzenia. Podobnie witali nas rano, jak przychodziliśmy do pracy. W jednych z ostatnich dni, wchodząc na śniadanie, usłyszałem od jednej z pań: „pan tato przyszedł”. Zauważyłem, że byli spragnieni obecności kogoś z zewnątrz, kto by ich po prostu odwiedził bez jakieś specjalnej przyczyny. Dla mnie było to nowe doświadczenie. Po kontakcie z nimi ciężko by mi było teraz nazwać tych ludzi upośledzonymi. Moje nastawienie się zmieniło. Wręcz po tygodniu przyszła mi myśl, że ci ludzie, których traktujemy jako chorych, są „bardziej ludźmi”, niż my „zdrowi”. Widziałem wzajemną pomoc, troskę, potrafią okazywać sobie uczucia. To było piękne. To jest coś ważnego, co stamtąd wynoszę – dla mnie.

– Pozostaną mi w pamięci dwie rzeczy – ze wzruszeniem mówi Brat Andrzej. – Pracownicy, którzy są zatrudnieni w DPS-ie, terapeuci, pedagodzy, pielęgniarki, opiekunowie spełniają pracę do której nie każdy może pójść. Jest to czymś więcej niż pracą, może nawet powołaniem. Ci ludzie spełniają misję pomagania osobom niepełnosprawnym, które nie radzą sobie w codziennym życiu. Druga rzecz to fakt, że ci pracownicy muszą stanowić bardzo dobry zespół, ludzi, którzy nawzajem się uzupełniają.

(StarLeg)

Udostępnij
Poprzedni artykułZmarł Lesław Rozbaczyło
Następny artykułUważaj na HEJT

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię