W 1951 roku, gdy w Legnicy odsłonięto Pomnik Wdzięczności, Plac nie nosił obecnej nazwy.
Nie był już placem Słowiańskim i nie był jeszcze placem Słowiańskim. Taki paradoks.
Kiedy przyglądałem się wielokrotnie stojącemu jeszcze pomnikowi, a w szczególności tablicom z zachodniej i wschodniej strony piedestału, zauważyłem niebywałe podobieństwo jednej z twarzy płaskorzeźby do wizerunku Józefa Stalina. Usiłowałem znaleźć dowody, że to Stalin właśnie, wypatrując w detalach okalających tę postać znaków artystycznie, a to znaczy – dyskretnie, zawiadamiających o tym, kim jest w istocie jegomość w kapeluszu.
Obserwacje moje znalazły, powiedzmy – pewną przychylność organizatorów konferencji naszej PWSZ na temat Rosjan w Polsce i dostałem szansę zaprezentowania swoich obserwacji podczas jednego z paneli. Trema mnie zżarła pośród rasowych naukowców, ale miałem też wyraziste świadectwa recepcji podczas prelekcji. Było oburzenie i ironizowanie. Były też inne – przyznanie racji i potwierdzanie. Znaczy – słuchali!
Dzisiaj, gdy czytam ustalenia Marka Żaka – pracownika muzeum na temat historii powstania pomnika, dziwi mnie, że nie pojawia się w tym tekście nazwisko Stalina. A przecież, kiedy stawiano pomnik w 1951 roku, nie był to Plac Słowiański, lecz Plac Stalina. Nie byłoby to przecież zupełnie od rzeczy, gdyby na Placu Stalina w 1951 roku stanął pomnik, w którym uwidoczniono i jego samego.
O niezwykłym podobieństwie wizerunku postaci w kapeluszu do Józefa Stalina nie znalazłem żadnej uwagi w wielu ustaleniach dotyczących pomnika.
Wydaje mi się to do dzisiaj jakimś niewybaczalnym przeoczeniem zawodowców od sztuki czy historii, jakim sam, przyznaję – nie jestem. Może to zupełnie nieważne. Nie wiem.
Zauważyłem także, to jest chyba niezupełnie nie à propos, że jeden z granitowych słupów okalających ówczesny kamień węgielny położony przed wzniesieniem pomnika wciąż w mieście stoi.
Żałośnie okaleczony, mimo granitowego tworzywa, tkwi w zejściu do parku od ulicy Mickiewicza.
Brak mu kulistego zwieńczenia, ale okucia, na których wisiały łańcuchy okalające kamień węgielny, pozostały w granicie. Wgniecione w ziemię resztki jakiegoś wykwintnego ogrodzenia z cegieł tworzą poniżej trudne do przebrnięcia rumowisko.
Całość jest dość smętnym pomnikiem zaniedbań, zaniechań i tumiwisizmu służb odpowiedzialnych za wygląd miasta. Ciekawe, czy historycy z naszego Muzeum potrafiliby ustalić, czy mój domysł jest słuszny?
I jak znalazła się tam, na ulicy Mickiewicza, o ile to właśnie ta, granitowa kolumna z Placu Stalina?
Adam Kowalczyk
Od redakcji: ciąg dalszy tego tematu już wkrótce…