Z nieodmiennym zadziwieniem oglądało się wystąpienia obywatela Roberta Kropiwnickiego w złej telewizji Adamczyka/Pereiry. Zwykle wygłaszał poruszające teksty zaordynowane w obywatelskim sekretariacie propagandy gdzieś w siedzibie PO przy Wiejskiej.
Tym razem w wersji wiceminister rekomendował obywatela Macieja Kupaja na stanowisko prezydenta Legnicy podczas konferencji z Neptunem w tle.
I chociaż czas płynie i obywatel Kropiwnicki zmienił rangę, to wciąż w jego wystąpieniach znaleźć można to coś, czym zdumiewał w czasach totalności, którą reprezentował, realizował i propagował.
Zajęty wiceministrowaniem jakby nie spostrzegł, że trochę się pozmieniało (chociaż sporo mówił o zmianie) i należałoby wreszcie zezuć wydeptane przez osiem lat totalniackie papucie.
Przyzwyczajenie jednak – druga natura. Nie ma letko.
Kiedy zatem odbiło się obywatelowi wiceministrowi Kaczyńskim Jarosławem, to zaraz musiało pojawić się pojęcie zła obecne w języku obywatelszczyzny od chwili, gdy obywatel naczelny Donald Tusk zaczął postrzegać świat w kategoriach etycznych, zauważając zresztą tylko zło, bez jego dialektycznej pary (przez skromność chyba?).
Polityczny przeciwnik został schwytany i uwięziony w tym pojęciu i wszyscy jego przedstawiciele stali się funkcjonariuszami zaś ich organizacja – złem. Może to jest jakiś pomysł na stworzenie mechanizmu wytwarzającego niechęć wobec PiS, ale… .
I po to jest właśnie tekst niniejszy, i w tej sprawie właśnie – żeby przypomnieć, że te bystrzaki, co to dzisiaj widzą zło, zwalczają zło, przestrzegają przed złem i tak dalej – nie utracili władzy jako słabsze dobro, które uległo złu w 2015 roku.
Jak takie wtedy było dobre jak dzisiaj, to co się jemu stało, że je pogoniło? Wtedy.
Ten ruch, który obywatel wiceminister, tkwiąc od dłuższego czasu w jakimś niebywałym cudzie niepamięci i trochę chyba niezorientowania nazywa dzisiaj złem, zdobył władzę i sprawował ją przez dwie kadencje samodzielnie, a nie w jakiejś dziwacznej spółce słabeuszy, z których każdy zyskał w wyborach mniej niż PiS.
I która to spółka trzeszczy od samego początku, a kto wie – kiedy i jak skończy.
Niezorientowanie i niepamięć i w tym widać, że obywatel wiceminister posługuje się jakimś MY. Zasadniczo niejasnym.
Bo przecież PO (28,91 %) nie pogoniła w Sejmie PiS (34,81 %), jak opowiadał obywatel wiceminister na ulicy pod Neptunem. Chyba, że mówiąc MY, miał na myśli tę zmowę przegrywów – to co innego. Ale pogonienie to jakieś takie uliczne wyrażenie. Nieprecyzyjne. A na dodatek obywatel sam był, bez reprezentantów tej dobrej sejmowej spółki.
Precyzji mało również w stwierdzeniu o nowych ludziach, którzy wyrażają wolę zmiany.
No, obywatelu wiceministrze!
Ci, co tam stali z tyłu, tak bliżej Neptuna – są nam dobrze znani od lat. Stawali za obywatelem
w latach praktykowania totalności przez obywatela wiceministra, gdy wiceministrem nie był jeszcze, szli nieopodal obywatela w czarnych marszach ulicą NMP, brali udział w kawiarenkach zwanych, oczywiście – obywatelskimi oraz wykładach w kawiarni Ratuszowa nazywanej wówczas Uniwersytetem Otwartym. Są od dłuższego czasu członkami lub sympatykami KOD i działając w wymienionych inicjatywach – posunęli się nieco. Stearyna ze świeczek palonych pod sądem na ulicy Złotoryjskiej poparzyła im dłonie i poplamiła sukienki.
Widzieliśmy to. Pamiętamy. Obywatel nie?
Pan, obywatelu wiceministrze – nie wiedział?
Tak że ich nowość jest, rzec by można – drugiej świeżości. Może trzeciej nawet.
To właśnie zadziwiało i zadziwia stale w wystąpieniach obywatela. Kiedyś posła, dziś wiceministra.
Ranga idzie w górę, a człowiek – taki sam.
O. Bywatel