Pamiętacie być może artykuł o BEZDOMNYM MATEUSZU” z legnickiej ulicy Najświętszej Marii Panny, jego ŁAWKĘ, która bardziej go pokochała niż własna matka?
Ktoś powiedział, „Bolesławie, im więcej będziesz pomagał komuś, tym bardziej będzie w nim narastać nienawiść do Ciebie, aż w końcu cię zabije…” poszukuję w tym cytacie sensu i znaczenia, ale fakty z ostatnich tygodni potwierdzają jakby tę narrację…
– Oto historia dwóch braci. Arkadiusz lat 23 i Grzegorz lat 19. Kiedy poznałem Arka był „absolwentem ” wielu instytucji, począwszy od domu dziecka, zakładów wychowawczych ect. „Kleczkowskiej” nie zaliczył, aczkolwiek ta znamienita i znana „uczelnia” wręcz upominała się o niego. Arek zna wszystkie bramy na legnickim Zakaczawiu w których nocował, były tam nory jednogwiazdkowe i te luksusowe pięcio… Zimą ogrzewane klatki schodowe i jeszcze cieplejsze piwnice. Gdy przychodził do rodzonej matki po jej ciepło, niestety odczuwał mróz…
Mój Boże, już nie pamiętam jak to się stało że mnie poznał, ktoś podpowiedział Arkowi – jest taki frajer, dziadek, który nie odmawia w potrzebie. I tak to się zaczęło, jak w piosence Kunickiej Halinki, małżonki śp. Lucia Kydryńskiego : „paapaaapa…babcia stała na balkonie, dołem Arek defilował”… Zamieszkał u mnie w 75 rocznicę moich urodzin, pomyślałem wtedy – jakie to szczęście, urodziło mi się duże, dorosłe dziecko… Nie będę sam na te pojebaną starość…
Nie byłem. Już kilka dni później poznałem całą legnicką MENELIĘ. Luksusowe alkohole pito pod Cyrrusem, od taniego piwa po malutkie flaszeczki stugramowe „żołądkowej gorzkiej”, fioletowego spirytusu popularnie zwanego denaturatem. Wśród tych „ze społecznego dna” byli prawie wszyscy po przejściach, jakiś prawnik, dyrektor firmy, nauczyciel i też ci bez pełnej podstawówki, ale za to jedna rodzina. Prezesem był „śp.” Jarek, zazwyczaj najbardziej poważany w rodzinie, jego obłożnie chory ojciec każdego 10 tego miesiąca pobierał wysoką emeryturę.
Jarek miał zasady. Najpierw robił opłaty, zakupy dla ojca a reszta to już szła na przelew.. Bardzo skutecznym Ochroniarzem Jarka i jego cyrrusowej rodziny był „MISIEK” rasowy kundel czarnej maści… Mnie szczególnie nie lubił, ale po pewnym czasie zaakceptował, bo otwierałem mu drzwi na klatce aby zrobił co musi pod drzewkiem… Nie powiem, często rzucałem hasło: chłopaki, podwórko i parking zaśmiecone, pozbierać swoje i nie swoje gadżety a będzie dyszka na piwo… Bili się o te robotę. Gdy zamieszkał Arek, moja gosposia Alina była sceptyczna: Sobą się zajmijcie a nie przybłędą.
Zachciało mi się resocjalizować… Skutki – kłótnie i eksmisje, Arek był troszkę zaniedbany. Czułem zapachy wszystkich, szlachetnych serów świata, gdy wchodził do mieszkania a jak już zdejmował obuwie gosposia Alina zamykała się w pokoju uszczelniając szpary w drzwiach watą… Ja natomiast przywykłem. Ileż to razy owijaliśmy poranione, obite stopy Arka. Obuwie kupowałem co miesiąc. Moczył te nogi w gorącej wodzie każdego wieczoru. Spał na podłodze, karimata, poduszka wystarczyły. Zasypiał natychmiast a ja przyglądałem się temu niechcianemu przez nikogo dziecku i puszczałem łezkę, że oto odrobina szczęścia dostała się nam obu.
Chyba był szczęśliwy, bo któregoś dnia usłyszałem słowo „tatuś” – może ja dzisiaj ugotuje coś na obiad. Wiedziałem, że będzie makaron, ale to „niezwykły”, Gesslerowa mogła by się nauczyć, zamiast rzucenia garem wylizała by talerz… Z czasem jego pobyt u mnie stał się uciążliwy. Nie dałem mu kluczy od mieszkania, otwieracza drzwi wejściowych „czipa”mial, ale zgubił (?), nie, nie zgubił, zimą towarzystwo przychodziło ogrzać się i pospać na klatce schodowej. Ale któregoś dnia czip zaginął na zawsze… Arek miał przykazanie być w domu o 22 giej, później już nie. Najczęściej nie był, raz mnie tak wkurzył, że walnąłem go w łeb a blaszany trzon na miotle wygiął się w paragraf… Poskutkowało, ale nie na długo. Któregoś dnia nad ranem w marcu dzwoni telefon – Panie Bolesławie u Pana pod drzwiami ktoś leży. Wyszedłem, Arek skulony, zwinięty jak zbity pies spał na zimnych kafelkach. Nigdy nie zapomnę tego obrazu, symbolu przywiązania, lojalności i miłości wobec mnie… Arek nigdy więcej nie spał pod drzwiami…
Mieszkał ze mną półtora roku. Następnie gdy znalazłem mu pracę, było lżej, zaczął troszczyć się o mnie. Później popadł w narkomanię. Już wiedziałem, że trzeba chłopaka ratować, znalazłem mu pracę z zakwaterowaniem gdzieś 300 km od Legnicy, najbliższe miasteczko 9 km, czyli fantastyczne zadupie, jest już tam pół roku, odkłada pieniążki, nie ma tego dużo, ale oddaje komornikowi na raty, resztę na życie, prawo jazdy i na papierosy. Chcesz tatuś to ja mam dla ciebie pieniążki, przecież wydawałeś na mnie… Dzwoni do mnie, – tatuś kiedy przyjedziesz, tutaj super, fajna robota. Zapytałem co robi na tej farmie hodowli drobiu, odpowiedział, że uczy kurczaki angielskiego. Znalazłem w końcu chwilę i pomyślałem wpadnę tam na inspekcje… Pięknie się jedzie S3. Dystans 3 setek kilometrów to pryszcz, no to zobaczę postępy kurczęciej edukacji. Arek ma w jednym kurniku coś około 22 Tysiące uczniów i uczennic. Gdy wyjeżdżałem, żegnał mnie obejmując i powtarzał :”tato kocham cię, dziękuję”…
CDN.
Bolesław Bednarz-Woyda
Mój Bardzo Serdeczny Przyjacielu, Ciężko się mi wypowiedzieć. Znam fakty, więc uważaj na Siebie. Ja mimo młodszego wieku i wielu sytuacji ominąć i zostawić nie potrafię i nie umiem. Też jestem inny i oderwany od rzeczywistości. Pomagając, bo tak mnie wychowano i mam wpojone. Kawał roboty 💪👍👋 Pozdrawiam Serdecznie Przyjacielu 😊👍💪👋
Piękne ❤️