Aluzje, asocjacje, skojarzenia

0
920

Wstąp do Walhalli, wydaje się, programowa pieśń spektaklu zatytułowanego Wodewil Liegnitz albo ostatnia noc Republiki Weimarskiej kończącego obecny niełatwy sezon teatralny THM szczególnie zwrócił moją uwagę w tym widowisku. Oczywiście – finałowy song Ewy Galusińskiej, kiedy wszystko już się stało, rozegrał się do końca dramat upokorzeń, spadły maski i wszyscy poszli w demoralizację i upadek – robi ogromne wrażenie: przekaz, wykon i w ogóle, ale to zaproszenie do Walhalli zaśpiewane zostało na bis. Zespołowo, z biglem. Jak to Oni (sic!). (od redakcji:  poniżej  tekstu  ważny dopisek od  autora 😉 )

Do mizernego teatrzyku w mieście L., który ledwie żyje – bo po pierwsze prowincja, po drugie o sztuce mówić nie ma co, w związku z tym o kasie również – przybywają kolejno Joseph Silberman (Łukasz Kucharzewski) – gość podający się za agenta śpiewaczego kwartetu z Berlina (nazwisko, kostium i śladowe żydłaczenie jednoznacznie określają postać), sam kwartet Berlińskie Syreny (Katarzyna Dworak, Ewa Galusińska, Anna Sienicka, Zuza Motorniuk), który o agencie nic nie wie, ma za to dorobek i przywoływane nachalnie pozostałości stołecznej sławy oraz podejrzany typ – Klaus Borschtsch (Paweł Palcat), którego zainstaluje się cichaczem za zgodą szefa teatru w podziemiach instytucji.

Finansowe, personalne i repertuarowe kłopoty zmuszą dyrektora (Paweł Wolak – Kapitan Baldur) do zatrudnienia zgranych do cna Syren, które choć twierdzą, że robią mu łaskę, śpiewając u niego, są w podobnie jak on sam trudnej sytuacji, choć z innych zupełnie powodów.
W ramach dozoru teatr nachodzi na dodatek władza w różnych postaciach, usiłując rozpoznać, czy w firmie panuje porządek – finansowy, ideowy, rasowy w końcu.
Ostatecznie wynalazek skonstruowany w piwnicy zapanuje nad towarzystwem i zaprowadzi nowy porządek. Mamy rok 1933 i Adolf Hitler weźmie całą władzę w swoje ręce.
Długo czeka się w Wodewilu, aż akcja pokaże właśnie to, co w totalitarnej Rzeszy zdumiewające i najstraszniejsze – zawładnięcie przez nazistowską ideologię tymi 90 procentami Niemców, o czym mówiono w panelowej dyskusji w Modjeskiej nazajutrz po premierze. W końcu jednak (prawie) wszyscy: aktorzy, Syreny, wariatka (Magda Skiba (Aureola Ganzfertig), dyrektor – dobrowolnie przejdą przez machinę czyniącą z nich Gorliwych katów Hitlera. Przez aparat selekcji, eliminacji i deprawacji wybudowany cichcem w podziemiach teatru przez Borschtscha.
Gdyby pójść ku źródłom, wyczytamy, że w mitologii germańskiej Walhalla to nazwa krainy szczęśliwości. Ale też poczekalnia, gdzie polegli wojownicy wprowadzeni przez Walkirie ćwicząc i ucztując, szykują się na koniec świata – ostateczną bitwę ze złem – Ragnarök.
Szumna, jednym słowem, nazwa i skrzecząca pospolitość pod nią skryta – tamta dawna legnicka Walhalla.
To bardzo interesująca koncepcja, że w jednym miejscu, w teatrze właśnie – skupia się działalność uruchamiająca emocje zdolna skierować serca i myślenie oraz wolę w pożądanym kierunku.
Na piętrze – sztuka, w piwnicy – polityka.
W wielokrotnie już wskazywanych w rozmaitych recenzjach, zapowiedziach przed i omówieniach po – podkreślano podobieństwa, asocjacyjność, aluzyjność czy wręcz akcję z kluczem Wodewilu.
Że Wodewil tak dobrze pasuje do Legnicy właśnie. Że o Legnicy i dla Legnicy był napisany.
To jest – dla i o legnickim teatrze. I tej całej reszty też – czyli tegokraju.
Wszystkie, dodatkowo, sugestie perskie oka, że Wodewil ma drugie dno, że jest zanurzony w historii Legnicy, że ma niekoniecznie domniemany i schowany za aluzjami, ale wręcz wprost wykazany związek z aktualną sytuacją THM uzależnionego od politycznych decyzji Ratusza – ach, jak to się zgadza!
Że powszechne jest dzisiaj, zupełnie jak w 1933 roku deprawowanie obywateli, którzy dla korzyści zgodzą się poprzeć, przystąpić. Wziąć. Jak ci z Walhalli – poparli, przystąpili, wzięli. To przecież niedawna pieśń – o przyjmowaniu 500 plus za prokreację, obecna w ogólnopolskiej publicystyce.
Oraz tutejszej.
Ale, choć o tym nie mówi się wcale – jest jeszcze coś. Niewskazane – w omówieniach po i zapowiedziach przed – podobieństwo.
W piwnicy THM (pod sceną niemal – w kawiarni Ratuszowa) działał przez jakiś czas ośrodek zwany Uniwersytetem Latającym. Oraz, już w foyer teatru – Obywatelska Kawiarenka – bliższa teatralnemu ludowi niż trochę wcześniejsze uniwersyteckie wyżyny.
Kawiarenka to Uniwersytet, który wyszedł z katakumb.
Centrum indoktrynacji obywatelskiej.
Pracownia, w której trwała wytężona praca agitacyjna i propagandowa przygotowująca obywateli (!) na przyszłe czasy, nadchodzące czasy. Czas, jak czytamy w mediach bliskich ośmiogwiazdkowości – wystawiania rachunków, ujawniania nazwisk i wizerunków, czas rozliczeń i osądów.
Czas oddzielania ziarna od plew i – wiadomo – potem już płacz tylko i zgrzytanie zębów.
Tego jednak, jak powiedziano, nie eksponuje się zbyt silnie.
Ani w zapowiedziach przed, ani w recenzjach po.
Zgadza się i to także przekonanie wyrażone w zaproszeniowej pieśni Wstąp do Walhalli, że sztuka może móc cokolwiek uratować, wpływać na życie. Takie niesztuczne, lecz to prawdziwe życie.
Zaproszenie Wstąp do Walhalli wyśpiewane na bis (w dniu, kiedy mogłem zobaczyć Wodewil) – znaczyło tyle co: tutaj właśnie jest ostoja normalności (nim wszystkim odwali). To jakże ładnie szyty kostium, którym teatr chciałby wystroić się w niezależność od tych, którzy płacą.
I nie powinni, jak można się domyślić – niczego wymaga

.
Piszący scenariusz Wodewilu Robert Urbański doskonale orientuje się w artystycznych i nieartystycznych trybach pracy THM, podobnie jak w historii Legnicy i Liegnitz. Pisząc Balladę o Zakaczawiu czy Wschody i zachody miasta a teraz Wodewil – korzystał z historii miasta wielokrotnie.
Z właściwą więc sobie lekkością posługuje się dawnymi nazwami legnickich ulic, szyldami sklepów i ujętym w rozwój wydarzeń na scenie – rosnącym poparciem NSDAP w Liegnitz. W istocie – deprawowaniem dla korzyści, jakie dawała III Rzesza potulnym Niemcom. Tym wszystkim, którzy opowiadają jeszcze dzisiaj, że tylko grali w orkiestrze, byli jedynie sanitariuszami lub nic nie wiedzieli i wypełniali po prostu rozkazy.
Ordnung muss sein.
Czy projektując piwnicę Walhalli miał na myśli Robert Urbański Latający Uniwersytet i Obywatelską kawiarenkę jako polityczne dopełnienie artystycznej roboty na scenie THM? (istniała jeszcze plenerowa filia – namiocik pod zegarem przed Galerią, gdzie z czarującymi uśmiechami rozdawano Dekodera – pisemko kodziarzy z zawstydzająco marnymi tekstami – wyjaśnijmy, gdyby ktoś nie wiedział).
Chyba nie miał tego właśnie na myśli, bo kiedy w jednej z pieśni śpiewa się o ministrze sprawiedliwości z pistoletem za paskiem, to ci deprawatorzy ludu, którzy za chwilę zawładną Walhallą (a z nią całą resztą tegokraju) muszą być rozpoznani jako trójgwiazdkowy potwór z ośmiogwiazdkowego wezwania rodzimych demokratów.
Jak zauważono już w komentarzach zapełniających strony internetowe Legnicy bijące na trwogę – zgrabnie zgrały się Wodewil, koniec sezonu, wystąpienie dyrektora w Ratuszu i czarne afisze. Internauci trochę mało się boją tej czerni, bo piszą, że przecież na lato teatr i tak się zamyka, więc – czego tu się strachać?
Ale to słabe żarty, bo kiedyś wakacje jednak się skończą. I chociaż będzie cokolwiek więcej wiadomo o statusie instytucji, to czas nie gra na jej korzyść.

Wodewil ma fabularny rozmach, przepastne zasoby kostiumowe, znane jako świetne możliwości aktorów, zaskakujące pomysły scenograficzne i ostrzelaną w niejednym boju drużynę.
Ale Paweł Wolak jako dyrektor Walhalli przypomina zanadto listonosza albo Gustava Adolfa Ekdahla, a Katarzyna Dworak Wdowę Schadenfreude albo Królową Kreonę z Antygon Grecasa. Paweł Palcat obsadzony jako zło wcielone, chociaż inny niż zło wcielone w osobie powściągliwego do bólu pastora Vergerusa, jest złem wcielonym nieznośnie bliskim także karykatury ministra Macierewicza z Hymnu narodowego. I Anita Poddębniak gra Anitę Poddębniak – jak w Makbecie lub gdy była kasjerką w Testamencie psa – słowem – drużyna gra swoje role wspaniale grając swoje role i tylko ci nowi w drużynie (doangaże?) jeszcze nas zaskakują.
Kogo zagrałaby Joanna Gonschorek albo Gabriela Fabian, gdyby wystąpiły w Wodewilu?
Kiedy czytaliśmy w przedpremierowych ogłoszeniach o pisaniu postaci Wodewilu pod osobę, mogło się zdawać, że to najlepsze, co aktorów może spotkać. Takie eksploatowanie ich technik i przyzwyczajeń, rejestrów, nawyków i diapazonów, predyspozycji, możliwości i – któż ich nie ma – ograniczeń.
Jednakże było bardzo miło oglądać Pawła Wolaka – Sawę w Śnie srebrnym Salomei innego zupełnie niż brodatego zbója z harnasiowej reklamy piwa.
I listonosza z Wdowy Schadenfreude. I Gustava Adolfa Ekdahla z Fanny i Aleksandra.
Piłkarskie pozycje oznaczone numerami i związane z tym zadania to wzory korzystne dla drużyny futbolowej. Czy także dla drużyny Modrzejewskiej?
No, nie wiem.
Jest do tego wszystkiego jeszcze orkiestra, która gra na żywo, co trzeba i jak chce – w dowolnej manierze, nastroju czy energii. To warte osobnych i szczerych, długich braw na stojąco – i tak dzieje się po spektaklu, bo naprawdę – muzycy robią, co należy – w najlepszej jakości.
Basistka, Anna Pawłowska pilnuje porządku do spółki z Pawłem Kurkiem na bębnach. Gitarzysta Paweł Lisiecki z lśniącym telecasterem gra fantastyczne sola. Obsługa dęciaków (saksofon, klarnet) Michał Chadam – pięknie, po prostu. Oraz Damian Zyber na klawiszach.
Co za band!
A pokazane już dawno temu podczas koncertu a potem utrwalone na płycie Nasza muzyka umiejętności wokalne aktorów (ale też w Polowaniu na Snarka, w tym dziwacznym Szekspirze na głowie) niech będą usprawiedliwieniem zwolnienia się z pisania o tym niewątpliwie cennym zasobie THM. To nie nawala nigdy i zawsze jest wysokiej próby.
Znalazłem się w tym tysiącu widzów, którzy zdążyli obejrzeć Wodewil przed tym, gdy w witrynach teatru zawisły czarne afisze. Chyba trafiłem na szczególny dzień, bo zanim na scenie zrobiło się strasznie, było z czego się śmiać, widownia jednak nie korzystała z okazji.
Hm.
Jeśli oczekiwana sesja Sejmiku rozegra się korzystnie dla teatru i będzie za co grać, Wodewil stanie się elementem wyborczej kampanii. Nie ma wątpliwości.
Gdyby PO wygrała wybory, Wodewil szybko się zestarzeje, nie będzie potrzebny jako wizja, która się nie ziściła. Przeciwnie – mógłby być rozpoznawany wbrew zamiarom autora. Jako zapowiedź powracającego nowego, co niektórym może przecież przypomina stare.
Jeśli zaś Tusk przegra, Wodewil będzie starzał się wolniej, ale nieuchronnie.
Bo jest to widowisko naznaczone jednak doraźnością.
Aluzje, asocjacje i skojarzenia, mrugania i porozumiewawcze uśmieszki do odbiorców – a Dyrektor Głomb mówił, że nie używa teatru do walki politycznej.

Adam Kowalczyk

EDIT: Nie wiem dlaczego wciąż wiążę Roberta Urbańskiego z Balladą o Zakaczawiu. Niesłusznie, o czym, chyba po raz któryś już tam przypomniał mi Artur Guzicki. Oczywiście, rozpędziłem się, za co Roberta Urbańskiego przepraszam, zaś Arturowi dziękuję, a Czytelników Piastowskiej zachęcam do pobłażania. I Naczelnego też.
A. Kowalczyk

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię