Mała Moskwa to nie miejsce. Wbrew topograficznemu, geograficznemu pozorowi tej nazwy. To czas. Lata 1945–1993, kiedy stacjonowało w Legnicy dowództwo okupacyjnych wojsk ZSRS kontrolujących nowe europejskie porządki ustalane na konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie.
Ewentualnie – Mała Moskwa to wydarzenia tamtego czasu, istniejąca wówczas sytuacja.
Wówczas, więc już nie teraz.
Przymiotnik wstydliwa ze sformułowania tematu listopadowej Obywatelskiej Kawiarenki jest związany ze wstydem. Pochodzi od rzeczownika wstyd.
Czym jest wstyd?
Emocją, która, jak się zdaje, wynika ze stwierdzenia naruszenia przyjętej normy, zasady. Lokuje się więc wstyd w okolicy zagadnień obyczajowości czy moralności rozsądzającej, co dobre i co złe. Wstydzi się ktoś postępujący niemoralnie, kto narusza normę.
Wstyd rodzi się, zdaje się, o tyle, o ile dochodzi do ujawnienia takiego naruszenia, gdy staje się ono widoczne.
Wstyd istnieje także wobec kogoś, kto dostrzega takie naruszenie czyli jest świadom niezgodności z normą – postawy, postępowania czy jego zaniechania.
Jest to emocja, która powstaje, o ile istnieje norma i ci którzy ją uznają.
Wstyd wynika z uświadomienia naruszenia norm, zasad powołanych jako pewien kulturowy, społeczny regulator. Tak sobie naprędce rozpoznaję pojęcie wstydu.
Zdolność…
…przeżywania wstydu jest właściwością osoby, człowieka, ale psychologizujące podejście do tematu Kawiarenki pyta o wstyd jakby przypisywano tę właściwość osoby – zbiorowości, która, tak na marginesie – już się chyba rozpadła lub właśnie się rozpada. Wstyd, jak mówią znawcy, jest pojęciem, które opisuje emocję nie zbiorową, lecz indywidualną. Zdaje się, że stwierdzenie: miasto się wstydzi nie ma sensu. Stwierdzenie ludzie się wstydzą – jest już trafniejsze, ale wstyd, jak się zdaje, jest następstwem konkretnego czynu, zdarzenia i do tego – zdarzenia aktualnego – nie zaś czegoś dawnego, przeszłego. Odległego.
Jak wstydzić się czynów młodości po latach, dziesięcioleciach? To niedorzeczne. Niedojrzałe.
Wstyd…
…ma także swoje przejawy, fizjologiczne na przykład – rumieniec, zakrywanie twarzy – chęć zniknięcia, ukrycia się, ucieczki. Trudno zatem tym bardziej pytać o zawstydzającą historię miejsca czy zbiorowości, która nie ma przecież wspólnej duszy, serca ani sumienia. O wstydliwości przeszłości mówić jest niezręcznie więc, bo nie wiadomo jak to ująć, obserwować, jak identyfikować. Może więc się okazać, że Kawiarenka w swojej propozycji będzie zajmować się hipostazami, a nie faktami.
Stwierdzanie o wstydliwości historii jest także o tyle trudne, że musi się znaleźć ktoś stwierdzający niezgodność czynu z normą, zasadą. Innymi słowy – musiałby się znaleźć oskarżyciel. Sędzia?
Ktoś, kto wie, jak wolno i jak nie wolno.
I, zdaje się – jest to jasne, że niełatwo znaleźć takiego, kto by osądził czas, przeszłość.
Bo z jakich pozycji, z jakiego tytułu?
Czy są jeszcze jacyś legniczanie…
…wstydzący się tego, co robili w czasie, przez niektórych nazywanym Małą Moskwą?
Czy jest możliwy taki wstyd poniewczasie? Albo – inaczej: czy obecnie istnieją sposoby osądu i stwierdzania istnienia wstydu za przeszłość?
Coś, z innej jeszcze strony rzecz biorąc – co może być dla jednych powodem wstydu, dla innych może przecież nim nie być. Gdy w związku z jakimś obszarem życia równolegle funkcjonują różne, oboczne normy zachowań, zasady dopuszczalności – niedopuszczalności. Jak jest wówczas z powodem do wstydu? Czy może wtedy coś być uznane za bezwzględnie wstydliwe?
Czy, dalej idąc, możliwe jest istnienie różnych moralności?
Odpowiadamy: oczywiście. W.I.U.Lenin głosił na przykład moralność socjalistyczną przecież!
To zaś, co powszechnie do niedawna jeszcze było uznane za nieprzyzwoite, ba – wulgarne, przyjęto za dopuszczalny wyraz sprzeciwu i zastosowano publicznie w piśmie, mowie i uczynkach pod przewodem M. Lempart. Prostackie – stało się publiczne. Aż napisano o tym awansie chamstwa za przyczyną Strajku Kobiet nawet pracę naukową, która usiłowała instalować hasła SK w społecznej przestrzeni. Ale ponieważ była ona dostępna tylko w obszarach uniwersyteckich rezerwatów – chyba się nie powiodło. Na szczęście.
Albo ostatni przykład blond aktorki Barbary cierpiącej z powodu Polski Wschodniej. Przeprasza (tak jakby nie chciała przeprosić) za formę swojego wybuchu, choć co do treści nie ustępuje.
Inni celebryci…
…ganią ją za przepraszanie, bo, według nich – miała rację. Druga strona sprawy jest taka, że telewizja (pisowska, oczywiście), ale i operator sieci rozwiązują z nią kontrakty, uznając, że to, co zrobiła, jest niewłaściwe (albo tylko z powodu obaw przed utratą klientów oburzonych zatrudnianiem osób godzących w ich odczucia – to raczej ten operator). Różne normy? Owszem.
Wróćmy do tematu.
Kiedy tytuł listopadowej Kawiarenki pyta: Mała Moskwa – wstydliwa historia czy element tożsamości miasta? – powstaje inne pytanie – historię wstydliwą z powodu naruszenia jakich norm? Czy jest instytucja wykazująca naruszenie i jakie są kryteria naruszeń? Jakiś kodeks, który miałby przechowywać normy i delikty regulujące orzeczenie o wstydzie, wstydliwości tej przeszłości, którą nazywa się Małą Moskwą? Wydaje się, że nie można wskazać takiego kodeksu, co do którego nie zachodzą wątpliwości jego zasadności, adekwatności, prawomocności.
Uznanie…
…czegoś za wstydliwe jest możliwe, gdy wstydzącego się i osądzającego jego postawę, orzekającego wstyd właśnie – obejmuje wspólnota, wewnątrz której powołana jest norma. Jeśli zaś ktoś nie uznaje normy, nie ma powodu do poczuwania się do wstydu. Jeśli należy do wspólnoty kierującej się inną moralnością. Wówczas oskarżenia czy zachęty do wstydzenia się są chybione.
Bo i czego niby mieliby wstydzić się ci, którzy skłonni byli wówczas i skłonni są obecnie okres Małej Moskwy uznać za taki, który nie dawał powodu do wstydu? Zadawanie się z różnej rangi żołnierzami CA albo robione z nimi pokątne interesy kradzionymi przez nich z magazynów deficytowymi dobrami? Czego tu się wstydzić? Pozwalanie im na oswajanie siebie, nawykanie do ich bycia tutaj i uznawanie tego za nienaruszalne status quo? Czy to wstydliwe? Uprawomocnienie tego ich bycia tutaj współuczestniczeniem w ich pracy, przestępstwie – w ich życiu? Zgoda na nich przez okazanie im pobłażliwości? To wstyd?
Obecnie pojęcie zdrady na przykład, kolaboracji, odszczepieństwa jest zupełnie historyczne i niedzisiejsze. Zdrajcą jest jakiś Judasz albo mocno starożytny Efialtes, nie są zaś za takowych uważani ani sami za takich się nie mają nawołujący w Brukseli do karania Polski przez UE aktualni polscy europosłowie z EPL. Mają się dobrze. Całkiem. Czy wstydzą się? Nie widać. Czy są powody? Kierują się przecież zasadami, które uznają za właściwe.
Jest możliwe, że równocześnie funkcjonują różne prawa i pod ich rządami żyjąc, można do wstydu się nie poczuwać. Tu już z pewnością nie da się mówić o informacyjnych bańkach zamykających, izolujących ludzi od jakiegoś obiektywnego stanu rzeczy. To stan istnienia równoległych światów. Alternatywnych.
Wstyd? Jaki wstyd?
Wstydliwa historia – jest tylko taką kawiarenkową próbą prowokacji. Poszukiwaniem dramaturgii spotkania.
Albo czytelnym podstępem – przedstawieniem sprawy w sposób, który wykluczy osąd, a zatem i jakiekolwiek poczucie wstydu czy uznanie okresu Małej Moskwy za wstydliwy.
Bardziej skłaniałbym się ku temu właśnie.
Tożsamość miasta
– tym drugim składnikiem tematu tak samo przebiegle usiłuje się manewrować jak pojęciem wstyd. Najlepiej jest to widoczne, gdy przypomni się oficjalny slogan Legnicy: z nią zawsze po drodze.
Miasto przejezdne? Przydrożne? Przelotowe? Każdemu dogodzi?
Czyli – miasto bez właściwości.
Potwierdza to mimochodem po powrocie znad granicy młoda lekarka kreowana przez jedno z legnickich mediów na figurę postempu, mówiąc: Legnica szczyci się mieszanką kultur, dużą diasporą ukraińską oraz szacunkiem dla mniejszości narodowych i etnicznych.
Dzisiaj tożsamość Legnicy usiłuje wytrwale tworzyć kilka miejskich ośrodków i związanych z nimi mediów. Każdy ma swój pomysł i odrębne zasoby dowodowe, aby przeprowadzić operację kształtowania tożsamości miasta lub choćby jej części (element tożsamości).
Teatr im. Heleny Modrzejewskiej ma być Najlepszy w Polsce i przez to – ambicję – być w głównym szyldzie Legnicy. Przy okazji jest też Legnica Miastem Zakaczawia. To także Miasto Turnieju chórów Cantat, Miasto Satyrykonu, Miasto Festiwalu srebra, Miasto miedzi, Miasto z poniemiecką podszewką, Miasto Witelona i w końcu: Mała Moskwa – Miasto poradzieckie, Miasto trudnego sąsiedztwa, Miasto murem podzielone, Miasto pomnika.
Już nie ma Elpo, Milany, Hanki ani Fortepianów, ani Lefany czy Kabli, więc już nie robotnicze Miasto przemysłu lekkiego.
Rozebrano…
…także ponury gmach więzienia – chcąc wymazać pamięć o tym, co tam się działo zaraz po zainstalowaniu się nowej władzy po wojnie.
Książę zaś Henryk II Pobożnym zwany na tym bazarze herbów, zawołań, szyldów i godeł notowany jest najniżej chyba, choć pod Legnicą i za Legnicę właśnie głowę dał i ledwo w Ratuszu przeszła uchwała o postawieniu jego pomnika, do którego miasto dołożyć się nie kwapi. Jakby na takiej właśnie tożsamości lub choćby tylko jej elemencie wcale mu nie zależało.
Tożsamość Legnicy usiłuje się stworzyć z tego, co dzisiaj zostanie uznane za dogodne tworzywo i zręcznie daje się ukształtować i podać. Zręcznie – czyli w głośnej, atrakcyjnej, czasem napastliwej akcji promocyjnej, propagandowej, reklamowej – jak towar – do wyboru.
Legniczanie przy tym sami niewiele mają w tej mierze do powiedzenia, jakim opakowaniem zostanie oklejone ich miasto. Najczęściej są zaskakiwani nowym spojrzeniem i kolejną propozycją wytwórców elementów tożsamości. Zaskakiwani, choć, jak można sądzić – nie zaskoczeni, bo z cierpliwością podobną znudzeniu, a już na pewno bez entuzjazmu oczekiwanego przez inżynierów przyjmują przedstawiane kolejne wersje tożsamości.
Lub jej elementy.
Tak to sobie myślałem o tym, co czekało mnie wieczorem 25 listopada w Kawiarence na temat Małej Moskwy.
Ale oczekiwania zawiodły, ponieważ goście nie dość byli rzeczowi – za to bardzo sentymentalni. Jedynie doktor Zuzanna Grębecka, której praca habilitacyjna wydana w postaci grubachnej książki
pt. Obcy w mieście poświęconej Legnicy (dostępna w czytelni na Piastowskiej) wypowiadała się ostrożnie i rzeczowo.
Najpierw…
…wydawca i fotograf Franciszek Grzywacz przedstawił swoją prezentację – w większości aranżowane sytuacje zza muru Kwadratu. Żołnierze w wyjściowych mundurach na sali gimnastycznej, żołnierze w wyjściowych mundurach w gabinecie lekarskim, żołnierze w wyjściowych mundurach na ulicy, żołnierze w wyjściowych mundurach w drukarni, zbiorki, defilady, uroczystości. Trochę zdjęć z Uniejowic, gdzie starszyna Sabadach urządził z pomocą żołnierzy muzeum wojska sowieckiego. Trochę zdjęć z prywatnych spotkań. Na przykład z umundurowanym galowo i udekorowanym ordienami oficerem, który opowiadał jak to w Afganistanie zastrzelił Mudżahedina, któremu akurat zaciął się karabin. A na pamiątkę zabrał z tego afgańskiego karabinu naboje, które miały go trafić, ale nie trafiły. Co tam robił ów oficer, pan Franciszek nie opowiedział. Także i tego nie opowiedział, dlaczego tylko jemu udało się robić zdjęcia za murem Kwadratu, a innym nie.
Wspomniał z uznaniem pan Franciszek także głośną imprezę 20 lat po.
Która odbiła się następnie echem w Rosji, a echo owo głosiło, że w Legnicy żałują wyjazdu radzieckich żołnierzy i czekają z utęsknieniem. Wprawdzie o tym echu i nieskutecznych żądaniach Jacka Głomba sprostowania tych treści w TV Zwiezda pan Franciszek nie wspominał, ale to chyba ze wzruszenia. Nostalgii obfitość.
Redaktor…
…Żurawiński przyprawił mnie o czkawkę, gdyż kilkakrotnie wspominał akcję URSO, za którą, przyznaję – czuję się do dzisiaj odpowiedzialny jako jej inicjator, ale w wypowiedziach redaktora wszakże sprowadzona została ona tylko do żądania wyrzucenia pomnika. Reszta to dość niezrozumiałe i dość niespójne zdania o decyzjach Stalina z Poczdamu, słabym i sympatyzującym ze Stalinem F.D. Roosevelcie jako patronie jednej z legnickich ulic, Zamku piastowskim i kluczach w herbie miasta. I kilkakrotnie powtarzanie, że historię trzeba dobrze interpretować.
Pan Morawiec zaproponował opowiadania rodzaju – Ruscy też ludzie, bo na jego prośbę wpuścili go kiedyś do biura przepustek, gdzie załatwił spotkanie z oficerem, który dostarczył mu rzadkiego medykamentu, za który ściskali pana Morawca w szpitalu bardzo. I jeszcze, że ludzie którzy nazwali się premierami, ministrami nie mieli empatii ani katolickości, gdy zapomniani przez swoich cywilni pracownicy rosyjscy czekali na lotnisku dobę na samolot, zaś polska straż graniczna nie pozwalała im schronić się w cieniu drzew w upale. A wcześniej mieszkali w opuszczonych już i opustoszałych domach śpiąc pod gazetami.
Następnie głos wrócił do pana Franciszka, który mówił, jakie korzystne było kolejowe połączenie Legnicy z Moskwą (tą dużą). Codziennie przyjeżdżało złoto i inne rzeczy, które szły potem w drobny handel, co dawało wielu ludziom pracę i korzyści. I nie było tak strasznie, mówił pan Franciszek -wydawca. Była symbioza i nikt nie miał do nikogo żalu ani zatargów nie było. A szalony żołnierz, który czasem zwieje z posterunku z bronią, zdarza się w każdej armii; zresztą takich sytuacji nie opisywano znów tak wiele.
Jednym słowem…
…obraz Rosjan (co to w ogóle znaczy: Rosjanie, skoro byli tam i Ukraińcy, i innych narodowości żołnierze – zauważono wnikliwie) wyłaniał się z wypowiedzi prelegentów uroczy.
Aż mikrofon przejęła sala.
I przypomniano, że Armia Radziecka stała w połowie Europy i szykowała się do marszu dalej na zachód bardzo intensywnie.
Że wywożono całe pociągi dóbr z Polski na wschód stale.
Że uregulowanie statusu wojsk CA w PRL nastąpiło dopiero w latach pięćdziesiątych (szkoda, że w tej wypowiedzi nie padło słowo okupacja, od którego redaktor Żurawiński, pan wydawca Grzywacz i pan Morawiec dystansowali się ironicznie i zdecydowanie, szkoda!).
Potem, tytułem niespodzianki, wniesiono michę pierogów, oczywiście ruskich i zachęcono do konsumpcji. Żart taki.
Niepotrzebnie, jak się okazało, napinałem się z tą moralnością i tożsamością, i takimi tam innymi. Wstyd, tożsamość? Coś napomknięto.
Mała Moskwa to tylko pretekst do wspominania i narzekania.
Sentymenty i pierogi – это всё!
Adam Kowalczyk