Krótki podniebny kurs bardzo przydatnych rzeczy

0
1019

Gdyby nadal była „podniebną podręczną” nie dowiedzielibyśmy się o wielu humorystycznych czy jeżących włosy na głowie sytuacjach. Katarzyna Pedersen po dziesięciu latach latania wyfrunęła z zawodu stewardessy i odtajemnicza – dla nas, ciekawych świata czytelników – kulisy tej pracy. W drugim odcinku serii mamy szansę poznać kilka sztuczek…

Czy oprócz lepszej znajomości języków i obcych kultur, latanie może czegoś nauczyć? Co robić, kiedy zabraknie mydła i z czego sporządzić luksusową maseczkę do twarzy w iście jet-setterskim stylu? Dowiecie się tego, jeśli polecicie ze mną w kolejną krótką podróż przez wspomnienia. Zdradzę Wam kilka sztuczek, które poznałam w pracy stewardessy. Nie zdziwię się, jeśli niektóre z nich znacie, a może nawet stosujecie – świat nie jest znowu aż taki wielki, a ludzie, nawet pochodzący z jego rozmaitych zakątków, nie różnią się od siebie aż tak bardzo. Chcecie się przekonać? Zatem proszę zapiąć pasy!

Być może…

…widzieliście kiedyś scenę z filmu, gdzie nieuważna (ale oczywiście przepiękna) stewardessa rozlewa pasażerowi na kolana drinka. On jest początkowo oburzony, ale gniew prędko mija, kiedy ona ochoczo ściera serwetką plamę, po czym za chwilę pojawia się jej równie czarująca koleżanka z zapasową parą spodni i wszystko kończy się dobrze.

Nic bardziej mylnego. Pomijając fakt, że załoga raczej nie ma w zwyczaju dotykać niczyich spodni (przepraszam, jeśli ktoś czuje się teraz rozczarowany), w wyposażeniu naszej floty nie było części garderoby na przebranie dla pechowych pasażerów. A wypadki się zdarzały. Sok pomidorowy, majonez w kanapkach, czasem – o zgrozo – wino. Co robić? Na całe szczęście była też woda gazowana. Nie raz i nie dwa Perrier służył jako awaryjny odplamiacz. Oczywiście, znam lepsze środki na wypadek plam, lecz gdybyście kiedyś byli w sytuacji, gdy mydła na lekarstwo, za to asortyment napojów na podorędziu, spróbujcie. A skoro jesteśmy przy mineralnej, pamiętam, jak moja koleżanka Delphine poradziła mi taką wodę jako peeling do twarzy. Wiem, wiem, nie powinno się niczego wynosić z pokładu, ale pokażcie mi takiego, co nigdy niczego z samolotu nie wyniósł. Mój werdykt? Rzeczywiście wygładziła cerę, choć zapomniałam, że woda z chłodzonego suchym lodem baru jest zimna!

Chcecie…

… wiedzieć, co jest jeszcze lepsze jako maseczka? Szampan! Tak, tak, znowu zagarnęłam własność Air France, lecz która z Pań nie byłaby ciekawa działania dobrego szampana na skórę twarzy? Czy działa? Ależ oczywiście! Sposób użycia: wejdź do wanny, otwórz szampana, użyj niewielkiej ilości do nawilżenia twarzy. Wypij resztę. Pozwól magicznym bąbelkom działać z zewnątrz i od środka. Spójrz w hotelowe lustro – jesteś piękna!

Prawdziwą pięknością była bez wątpienia Rosjanka Anastazja. Idealnie regularne rysy, krótka blond fryzura z charakterem, oczy tak intensywnie błękitne, jak u syberyjskiego wilka. Wódkę piła bez lodu, ze szklanki, jak facet, zaś faceci na jej widok głupieli. To ona pokazała mi, że kiedy w toalecie skończy się mydło albo nie ma ciepłej wody (i jedno i drugie zdarzało się całkiem często), wystarczy sięgnąć po plasterek cytryny i saszetkę cukru. Cytrynę z cukrem wcieramy w skórę dłoni przez około minutę, po czym spłukujemy. Krem do rąk nie jest potrzebny – dłonie nabiorą bajecznej gładkości i, co ważne szczególnie teraz, będą naprawdę czyste.

Inne przydatne triki?

Znacie ten widok, kiedy po wyjęciu z walizki ubrania poznaczone są zagnieceniami w miejscach, gdzie były złożone? Nie składajcie ubrań, jeśli przeszkadzają Wam załamania na tkaninie. Zwijajcie je. W rulony. Wypróbowałam.

A w upalny dzień, bo bez względu na wszystko kiedyś zaświeci dla nas słońce, polecam arbuza. Wiem, każdy jadł, nie ma się czym ekscytować. Podpatrzyłam jednak kiedyś przy śniadaniu, jak Meksykanin Jose posypuje arbuza… solą. Konsternacja. Sól, na słodkim arbuzie? – Jose, ty jesteś loco! – zawołałam, po czym zostałam uświadomiona, że jeśli arbuz to kuzyn ogórka, towarzystwo soli nie jest wcale niewłaściwe. Jak by nie spojrzeć, racja. Spróbujcie, zapewniam, że orzeźwia i smakuje co najmniej ciekawie.

Zanim trafiłam…

… do Air France, spędziłam kilka miesięcy w tanich liniach. To dopiero szkoła życia! Najchętniej zapomniałabym o wszystkich okropnych chwilach, tak ciężko mi wtedy było, ale jedną rzecz pielęgnuję w pamięci do dziś.

Tamtego dnia moją szefową pokładu była Irlandka Susie. Znacie to uczucie, kiedy spotykacie kogoś i od razu wiadomo, że sympatii między wami nie będzie? Właśnie tak było ze mną i Susie. Stresowałam się. Mieliśmy lądować w Stansted – jednym z podlondyńskich lotnisk – a moim obowiązkiem było odprowadzić pasażerów do terminalu. Kilka dni wcześniej inna dziewczyna po wylądowaniu w Stansted przez pomyłkę zapuściła się za daleko, zamknęły się za nią automatyczne drzwi, zza których nie można było się cofnąć, utknęła w terminalu i opóźniła następny lot. A czas, moi drodzy, we wszystkich liniach lotniczych jest na wagę złota. Biedaczka, przez swój błąd miała sporo nieprzyjemności. Był to mój pierwszy lot do Stansted, nie miałam zielonego pojęcia, jak wygląda to lotnisko, bałam się, że podzielę jej los i odważyłam się powiedzieć o tym Susie. Popatrzyła na mnie bez cienia uśmiechu i powiedziała: „Things won’t happen if YOU DON’T LET THEM happen – Nic złego się nie wydarzy, jeśli do tego NIE DOPUŚCISZ”.

Uchwyciłam się…

… tych słów. Do dziś bywają chwile, kiedy prawie wpadam w panikę, że coś zrobię nie tak. Wtedy cicho powtarzam sobie to zdanie i od razu czuję się odrobinę pewniej. Tamtego dnia byłaś dla mnie wredna, Susie, choć poradziłam sobie z tym straszliwym terminalem; czepiałaś się o byle co. Mimo to bardzo się cieszę, że pracowałyśmy razem, nawet nie wiesz, jak cenną naukę od ciebie odebrałam. Dzięki, Susie. P.S. Mam nadzieję, że upolowałaś wymarzonego męża.

Tekst oraz ilustracja: Katarzyna Pedersen

Udostępnij
Poprzedni artykułRocznik53
Następny artykułKot

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię