Dezinformacja, hejt i fejki – wybrane zagadnienia

0
457

Na początek warto zauważyć, że spotkanie, o którym mowa poniżej, choć pod tym samym, co niedawno jeszcze kierownictwem i w tym samym miejscu, nie używa już tej samej nazwy (Kawiarenka obywatelska). Obywatelskość (jak i kawiarenkowość zresztą) wyparowała tak z nazwy tych spotkań, jak i szyldu głośnej i ofensywnej jeszcze do niedawna politycznej struktury.

Najnowsze więc spotkanie w THM w Legnicy dotyczące hejtu, fejków, dezinformacji i innych komunikacyjnych nadużyć można opisywać na rozmaite sposoby, bo był to koktajl bardzo różnych składników wstrząsanych i mieszanych odmiennymi technikami w nieopisanych proporcjach i z dodatkami lokalnych przypraw.

Gdyby…

…zacząć od inspiracji, czyli Juliusza Cezara według Błażeja Biegasiewicza, to trzeba by napisać tak. Wydaje się, że spektakl ten jest swobodną nad wyraz, a to znaczy bardzo swobodną interpretacją dramatu Szekspira. Zbyt swobodną – we wszystkich tego dzieła składnikach.
Ta swoboda zaczyna się od tego, że intencje autora zostały zupełnie pominięte i zmienione na przeciwne, sprzeczne z oryginałem, który – według historyków teatru, miał pokazywać, że ci, którzy naruszają porządek, jaki by on nie był, poniosą tego konsekwencje. Finał legnickiego JC natomiast wszystko zmienia – nikt nie wygrywa. Ci, którzy dokonali zamachu na Cezara jak i jego mściciele – przegrywają w wyniszczającej wojnie. Szekspir stawiał sprawę zupełnie inaczej.

Jeśli…

…ktoś w tej sprawie będzie bronił prawa do swobody wypowiedzi artystycznej i takie tam – nie zdziwi mnie to, gdy przypomnimy tutejszą realizację Antygony, czy zabawy Zemstą. Wydaje się, że warto i trzeba zaznaczyć ten fakt, że rzekoma inspiracja wywołująca omawiane niżej spotkanie jest w istocie swego rodzaju występkiem przeciw przekazowi pierwotnemu. Co wydaje się bliskie czemuś, co miało być bohaterem, tematem tego spotkania – czyli dezinformacji.
Dalej, mówiąc wciąż o swobodzie reżysera – usiłuje on zupełnie wykasować z tragedii Szekspira zagadnienia takie jak lojalność czy wierność, powodujące działaniami Antoniusza i podstawić w miejsce tych motywacji niejasne dość pragnienie wywołania wojny. Pragnienie trefne, chce powiedzieć reżyser, bo uruchamiające działania wpływu na Rzymian – zabiegi dezinformacyjne, szum, fałszowanie, fejk. Nie wolno, zdaje się mówić reżyser, włączać do swoich niskich zamiarów ludzi, obywateli, prostego człowieka. Wolno zamordować celebrytę, którego koniunktura wynosi ponad innych, natomiast mieszanie ludziom w głowach – jest niedopuszczalne, bo to wyniszcza język, jako nośnik prawdy. A przecież jest on potrzebny do mówienia prawd, porozumienia w duchu prawdy, rozpoznawania prawdy. Czy Antoniusz kłamie, oszukuje? Nie wydaje się. To, co mówi nad zwłokami Cezara – jest reakcją na mowę poprzednią, mowę Brutusa, który stworzył prawdziwie kłamliwy (co za paradoks!) wizerunek Cezara. W istocie zrealizował to, co w noc przed zabójstwem układał sobie w samotności zainspirowany insynuacjami Kasjusza.
Dziwne jest, że jego właśnie osobie – Kasjuszowi, nie wyznacza się centralnego miejsca jako wytwórcy dezinformacji w JC – intryganta, fałszerza, spiskowca, człowieka zawistnego i małego.
To dziwne, że kłamca i kłamstwo, intryganctwo i podłość nie interesuje reżysera, a słuszną chęć ukarania zabójców patrona usiłuje, jak się zdaje, interpretować jako działania wypływające z niskich pobudek. Prowadzące do pozyskiwania korzyści własnych kosztem innych.

Ale Błażej Biegasiewicz…

…jako gość debaty o dezinformacji wyraźnie stwierdził, że nie miał takich zamiarów, jakie zasygnalizowane zostały w zajawce – jakoby jego JC miał cokolwiek wspólnego z fejkami, hejtem i dezinformacją.
Skoro tak powiedział…
Gdyby, z innej strony i inaczej – chcieć wyliczać wątki tej rozmowy w Modjeskiej, trzeba by mówić o komunikowaniu masowym i jego zwyrodnieniach, ale też rodzimych autentykach, czyli zagranicznych piłkarzach ze smartfonami spod SP6, człowieku z maczetą na przystanku oraz poczuciu urazy jednego z radnych czy nieco bardziej odległej wojnie na Ukrainie i różnych peerelowskich odpryskach.
Można próbować również ująć sprawę ideowo. Czyli – o podjętych zagadnieniach.
I to byłby chyba najlepszy początek opisu tego, co zdarzyło się w tej najnowszej nie-kawiarence nie-obywatelskiej.
Zaproszeni ludzie pióra, znawcy mediów, praktycy i teoretycy komunikowania zostali zaproszeni do rozmowy o postępującym znieprawieniu języka, psuciu kanałów komunikacyjnych, do refleksji nad ewentualnymi sposobami zapobiegania i poszukiwania jakichś plastrów czy kompresów na obolały, chory język mediów.
Ale ludzie mediów z Legnicy opowiadali o języku mediów jakoś tak, jakby sami nie uczestniczyli w tym, co opisywali. Jakby nie mieli z tym niczego wspólnego, byli ponad, poza praktykowaniem, używaniem języka, o czym miała być ta właśnie debata. Uwagę na tę niedogodność sytuacji mimochodem zupełnie zwrócił jeden z gości, który został swego czasu takim nie do końca czystym językiem potraktowany i opisany jako faszysta i zasugerował przeprosiny komuś z sali, kto to zrobił.
Kto żądał satysfakcji, i kto powinien jej udzielić – nie chcemy tu mówić, bo ponad personalia jest właśnie ten zawijas – że paneliści jako praktycy powinni być chyba ostrożniejsi, gdyż, chyba, przykładają/li rękę do takiego stanu języka, dezinformacji, hejtu, o jakim tak ze swadą sobie rozmawiali.
Ale też i nie o złośliwości tu idzie ani jakieś środowiskowe smaczki i zapaszki, których niżej podpisany nie zna zbyt dobrze.

W pewnym…

…momencie redaktor Radia Wrocław sformułował apel, zaproszenie, zachętę, aby zaprzestać surfowania i zacząć czytać (stawiał kawę). Czytać – zamiast uczestniczyć w klikaniu i podawaniu dalej cudzych przekazów w internecie.

Chciałem zgłosić się po obiecaną przez redaktora kawę za to czytanie, bo czytam. Prasę, w której nie ma zdjęć, obrazków, cała jest papierowa, w wąskim formacie (290 x 480 mm, obszar druku 270 x 445 mm). Kilkakrotnie już cytowałem w Piastowskiej Wszystko, co najważniejsze Mistewicza/Kleibera. Gazeta jak za dawnych lat – sam papier, same teksty.
Nie zastanawiam się, dlaczego takich gazet już nie ma za wiele, a większość – to kolorowe pisma pełne zdjęć, grafik, wymyślnych nagłówków i tekstów wprowadzanych grubymi lidami i dzielonych śródtytułami (od redakcji) na łatwe do łykania porcje. Nie dziwi mnie, że te kolorowe pisma stają się tak podobne do widoku komputerowego ekranu z kolorowym pełnym linków, zdjęć i reklam cyfrowym obrazem. I dalej, nie zastanawiam się, czy media reprezentowane przez gości tej nie-kawiarenki mogłyby w ogóle istnieć, gdyby rozpowszechniały jedynie teksty.
Takie do czytania jak w papierowym Wszystko co najważniejsze.
Dlaczego, innymi słowy – radio, internetowe portale nie dostarczają pogłębionych, poważnych treści na parę tysięcy słów (na przykład jak ten tekst wkurzającego liberałów wystąpienia wiceprezydenta J.D.Vance’a albo dużo wcześniejszego wystąpienia prezydenta Argentyny Javiera Gerardo Milei, który podobnie jak Vance zajeżył postempowy świat w Davos)?

To proste…

…– wszyscy chcą mieć dużo odbiorców. Którzy nieskłonni są do takich tekstów, nieskorzy do takiego długodystansowego czytania. Kto ma na to czas? Komu by się chciało?
Bądźmy otwarci – kto, z drugiej strony, tej politycznej, kto więc z wyznawców praworządności i demokracji tak jak oni to rozumieją czytał w Zdaniu niemożliwie długą rozmowę w cyklu Trzech na jednego z Adamem Bodnarem zanim jeszcze został ministrem? Albo podobną rozmowę z Magdaleną Środą? Ciekawe, nie?
Więc jak się nawołuje do czytania, proszę zacząć dostarczać teksty, proszę redaktora.
Proszę redaktorów.
Inną sprawą, podjętą tego popołudnia, było zagadnienie dezinformacji współczesnej. Nadarzyła się okazja znakomita, aby podjąć temat. Bo w tym oto samym miejscu miała miejsce debata zatytułowana Żaden człowiek nie jest nielegalny. Opowiadano podczas tego spotkania o uchodźcach w liczbie widowni stadionu narodowego w Warszawie (czyli ok. 50 tysięcy) błąkających się po lasach wschodniej Polski. Opowiadano, że Polska to opresyjny kraj nie respektujący prawa, o leśnikach zakopujących ciała uchodźców w zbiorowych mogiłach, o żołnierzach zastraszających mieszkańców niosących pomoc oraz wolontariuszach wspierających tych, którzy się przedarli. Czyli nielegalnie przekroczyli granicę państwa. Było wówczas i wciąż jest takie coś jak państwo, zauważmy. Ponadto granicę Unii Europejskiej. Takie coś jak granica Unii – istniało i istnieje dzisiaj również.
Także o wolontariacie było, grupie Granica – polskich samarytanach, dowożących uchodźcom pizzę i środki higieniczne. Żądano, aby stosować prawo i wzorować się na państwach ONZ.

W świetle…

…ostatnich odkryć wp.pl, doniesień i ustaleń o działalności Obywateli RP, Granicy okazuje się, że ci samarytanie działali łamiąc polskie i międzynarodowe prawo za pieniądze płynące z USA.
Jeśli więc dzisiaj chętnie podejmuje się temat dezinformowania i siania zamętu przez wytwarzanie fejków i manipulowania – to jak nazwać tamte kawiarenkowe rewelacje, ustalenia i opowieści?
Pani prowadzącej, aktorki tego właśnie teatru, gościń zabierających wówczas głos. Czy to było informowanie czy usiłowanie wywarcia wpływu? Formatowanie przekonań i kształtowanie postaw? Sprzeciwu wobec rządu głównie. Czyż nie tak było?
Było.
I teraz pani, która wówczas spowodowała jako gospodyni tamto spotkanie o legalności człowieków, zaprasza na spotkanie, którego tematem ma być dezinformacja.
Czy wtedy – to nie była dezinformacja?
Dalej idąc, zauważmy – czy niepodejmowanie tematów przez media, zamilczanie albo odcinanie mediów od możliwości relacjonowania pewnych zdarzeń lub wpływanie na kształt oraz treść debaty publicznej poprzez delegowanie do niej stronniczego (w zdecydowanej opinii większości uczestników debaty) pracownika – czy więc to razem wzięte – nie może, nie powinno zostać uznane za mechanizmy mające związek z dezinformacją? Prowadzące do powstania nieadekwatnego obrazu rzeczywistości, osoby, zdarzenia. Czy nie powinniśmy tego również nazwać dezinformacją?
Lub w związku z dezinformacją omawiać?

Przykład…

…z brzegu i lokalny, nie ogólnopolski czy uniwersalny. Obecność prezydenta Macieja Kupaja oraz wiceprezydent Aleksandry Krzeszewskiej na uroczystościach związanych z 90. rocznicą śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego w Kościele Świętej Trójcy oraz pod pomnikiem Zesłańcom Sybiru.
Wydarzenie miało rozmach: harcerze poczty sztandarowe szkół, umundurowany w legionowe mundury oddział, straż pożarna, klasy mundurowe, sybiracy, kompania honorowa z Bolesławca. Umundurowani weterani. Parlamentarzyści, radni – no, sporo ludzi. A pod pomnikiem jeszcze wręczanie Medali Pro Patria za szczególne zasługi w kultywowaniu pamięci o walce Polaków o wolność i niepodległość. Flagi, marszowy krok i orkiestra wojskowa. Bardziej i więcej tej oprawy było chyba niż podczas wizyty ministra Błaszczaka w 2023 roku z okazji upamiętnienia 84. rocznicy agresji sowieckiej na Polskę oraz 30. rocznicy wyprowadzenia wojsk radzieckich z Polski.
A medium, zdałoby się – oficjalne – milczało. Takie wyłączanie się z miejskich zdarzeń, przemilczanie – czy nie prowadzi do stanu niedo- ergo: dez-informowania?
Inna historia w związku z dezinformowaniem oraz wspomnianą już pretensją gościa tej kawiarenki może zilustrować lepiej to nieco błędne koło, jakie obracało się podczas omawianej rozmowy. Przypomnę, że gość debaty przypomniał, że został publicznie nazwany faszystą i zachciało mu się przeprosin od jednego z uczestników. Autora tych słów. Obecnego.

Sytuacja…

…powstała podczas sesji legnickiej Rady Miejskiej i taką – miejską, lokalną pozostała, jeśli chodzi o jej rozpowszechnienie i zasięg. Nagłośnił ją natomiast redaktor, obecny na omawianej debacie, na falach Radia Wrocław, mówiąc, że echo zdarzenia poszło szeroką falą przez media nie tylko legnickie, dolnośląskie, ale również ogólnopolskie. Zaraz zacząłem to sprawdzać, ale okazało się, że o zdarzeniu donosiły tylko legnickie media, a dolnośląskie czy ogólnopolskie – nie bardzo.

Wtedy, w październiku 2024 roku mogło być trochę śmiesznie po złapaniu tej kaczki (kaczka to, zdaje się, ulubione ptactwo legnickiego postempu). Ale teraz, z okazji tego piętnowania dezinformacji i fejków – już nie jest tak śmiesznie. Bo oto piętnuje ten, który produkował tę informację o szerokiej fali.
Dezinformację objaśnia ten, kto ją wytwarzał. Wie, o czym mówi, prawda? Tak wychodzi.
I to nie wszystko, bo w zestawie komponentów tego koktajlu doszło do jakiejś nieoczekiwanej podmiany. Miało być o hejcie, lecz pojawił się ważny, acz nieplanowany głos o upośledzaniu młodzieży za pomocą social mediów. Tu udało mi się zabrać głos i postawiłem retoryczne pytanie o cel formatowania młodzieży za pomocą contentu podsuwanego przez algorytmy administrujące zawartością portali. Dostałem odpowiedź, jakiej oczekiwałem – chodzi o zyski. O wytresowanie konsumentów. Nie tylko towarów (słodki napój w czerwonej puszce na przykład) ale też konsumentów idei i usług. Usług – na przykład medycznych – dotyczących transpłciowości i tranzycji. Oraz o generującą tę potrzebę ofensywę ideologię LGBT. Ponoć uwalniającą od opresji płci kulturowej i brekekeks (czytajmy Wańkowicza!).
Więc o hejcie było mało, a o social mediach dużo. A warto by zapytać jednak – co jednak z tym hejtem?

Bo pamiętam...

…te foty niekamuflowanego żadnymi ośmioma gwiazdkami hasła na koszuli prowadzącej debatę. Był to hejt, czy tylko artystyczna postać swobodnej wypowiedzi na bieżące tematy społeczno-polityczne?
A pan redaktor, który chyba w genotypie ma uczulenie na faszyzm, brunatnienie Legnicy, obecność prawicowych bojówek, dzielenie Polaków i wrażliwość na krzywdy migrantów (jak dotąd bardzo urojone) – przypomina sobie własne teksty pod adresem niżej podpisanego, któremu przypisywał jakieś mokre sny, politruckie odruchy i chodzenie na smyczy polityków poprzedniej władzy?
Była to dopuszczalna i rzeczowa publicystyka? Czy nie była? Czy coś innego może?
Najlepsze jednak wydało mi się wezwanie prowadzącej do niepolitykowania.
Tuż po kampanii prezydenckiej, w której wydarzyło się to, co się wydarzyło (na przykład: publikowanie wrażliwych danych, hejt wobec córeczki prezydenta-elekta, wzywanie przez premiera, jako wiarygodnego świadka – pana od mordobicia za pieniądze i tak dalej, i temu podobnie) – usiłuje się sugerować, że hejt, dezinformacja, fejki i ogólna cyberściema odbywa się jakoś, gdzieś, niby – poza polityką i tam należy szukać przykładów?
No, proszę Państwa!
A może? Może jak kiedyś w rozmowie Łukasza Piebiaka w 2020 roku w Onecie z deep fejkiem Bartosza Węglarczyka – w Modjeskiej nie było wcale ani pani Kasi, ani Andrzeja Andrzejewskiego, ani Piotra Kanikowskiego tylko jakieś ich avatary, którym tak lekko i tak bez najlżejszego wahania i obaw szło mówienie o dezinformowaniu?

Kto to może wiedzieć?

 

Adam Kowalczyk

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię