Dobry wieczór we Wrocławiu

0
678

W sali przy Purkyniego we Wrocławiu w piątkowy wieczór odbył się koncert zespołu Dominica Millera: akustyczna gitara, bas, klawisze i bębny. Prosty skład muzyków, o których lider powiedział, że są najlepszymi na świecie.

Wspominał też o swoim nieobecnym wokaliście, bawiąc publiczność takim odwracaniem ról, bo wiadomo, że przez wiele lat robił muzykę do największych hitów Stinga jako jego gitarzysta.

I takich elektryczny jak w Seven days albo You still touch me i tych bez prądu jak Shape of my heart grane na kanapie gdzieś w toskańskim domostwie Stinga czy okazjonalnych koncertach jak ten z paryskiego Panteonu zrobionego dla telewizji Arte.

W ogóle…

…żartów było więcej – kiedy po wyraźnym żądaniu publiczności muzycy zasiedli do bisu

i zaproponowali kilkanaście taktów rytmicznej muzyki.

Myśleliśmy wszyscy, że rzecz dobrze się rozkręca, gdy nagle – bum!

Koniec. Taki joke.

Albo długaśny numer, w którym trzykrotnie bębniarz miał co kilka minut fantastyczne solówki za każdym razem brzmiące jak efektowny finał. Pozorny.

W programie…

….znalazły się instrumentalne wersje utworów Stinga, sporo numerów wprost z eceemowskich płyt, które nagrywa pod swoim nazwiskiem w takim prostym składzie jak w ten piątkowy wieczór. Pełne powietrza i delikatnych brzmień.

Była też dość zaskakująca wersja A Day In The Life Beatlesów, ale głównie zachwyciły mnie utwory, w których czterej panowie uzyskali brzmienia i klimaty jak z wczesnych nagrań orkiestry Pata Metheny’ego.

Lekkość, melodia, rytm, maestria.

I wszystko z ogromną swobodą – jak powiedział lider – najlepszych muzyków na świecie, którzy grając, bawią słuchaczy i rozkoszują się tym, co robią na scenie.

Średnia wieku widowni wydawała się dosyć wysoka, sporo siwych głów. Wykupiono wszystkie miejsca siedzące i niewielu słuchaczy stało – chyba tylko, żeby kołysać się w rytm.

Sto minut muzyki. Ładny wieczór. Dobry wieczór we Wrocławiu.

Adam Kowalczyk

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię