Nie można powiedzieć – recenzje spływają na stronę @ktu jakby na zamówienie. Jacyś wprawdzie kręcą nosami w sprawie podpunktów najnowszej premiery legnickiego THM, ale generalnie – pochwały w kulminacji. Padły już nawet słowa o wydarzeniu roku. Modrzejewska po transfuzji z młodej krwi nabiera więc wigoru: Chłopki, czyli opowieść o nas i naszych babkach według Chłopek Joanny Kuciel-Frydryszak w inscenizacji (teatralny fejs mówi: koncepcja) najgorętszej (J.Głomb) obecnie teatralnej spółki: Hubert Sulima – Jędrzej Piaskowski.
Koncepcja tego tandemu taką jest, że spektakl nie pokazuje tego, co przedstawił reportaż Joanny Kuciel-Frydryszak na blisko pięciuset stronach, lecz wymyślono postacie, sytuacje, dialogi, biografie kobiet, i wyposażono (czyli obciążono) je folwarczną mentalnością wydestylowaną z Chłopek w twórczo-przetwórczej artystycznej aparaturze. Z reportażu czyli rzeczowego opisu, ustalenia stanu rzeczy (jak było) powstaje spektakl mocno przesterowany. Blurry distortion.
W każdym składniku, który jego jest.
Kiedy ogląda się…
…tę inscenizację rodzi się w sercu – nie takie całkiem niedorzeczne pragnienie żądania, żeby zacny teatr legnicki wystawił sztukę zatytułowaną Mapa Papui-Nowej Gwinei (nie, żeby zaraz Polski, aby nie myślano o nas na świecie, żeśmy jacyś narodowi egoiści czy megalomani). Bo jeśli z reportażu, historycznego spojrzenia wstecz i to głęboko wstecz, robi się spektakl taki jak ten, to feministyczno-kartograficzna komedia mogłaby może w tym teatrze także odnieść sukces, zdobyć uznanie felietonistek Gazety Wyborczej i jej feministycznego weekendowego dodatku. Warto spróbować.
Odpowiednia mapa, odpowiedni artystyczny manifest i gest. Czemu nie? I tak się składa szczęśliwie, że mapa jest rodzaju żeńskiego.
W publikowanych…
…nieco wcześniej niż hymny krytyki wypowiedziach artystów, podczas spotkania z autorką Chłopek na Scenie Gadzickiego, w rozmowie prowadzonej w PRW z aktorami łatwo zauważa się jeden szczególny motyw. Intrygujący.
I dlatego od niego właśnie wypada zacząć, bo cała reszta jest jego szaloną pochodną, koślawym następstwem.
To idzie tak: Nie wiedzieliśmy/nie wiedziałem/łam, że moja babka tak miała.
To znaczy – była bita, dzieckiem będąc, pasała boso gęsi lub krowy, niedojadała, przehandlowano ją za morgi, zabroniono uczyć się, bo robota w polu lub obejściu, za mąż poszła za nieznanego sobie (jaka tam miłość?), urabiała sobie ręce, żeby chłopa z dzieckami i chudobę oporządzić, a na starość wyzbyła się wszelkich potrzeb, by wnukom, prawnukom i dzieciom przynajmniej nie zawadzać.
Ale przede wszystkim – była ze wsi.
Dlaczego nie wiedzieliśmy/nie wiedziałem/łam? Co było powodem tej niewiedzy?
Wstyd.
Panowie…
…Sulima i Piaskowski wielokrotnie używali tego słowa w związku z opisem swojego sposobu potraktowania książki Joanny Kuciel-Frydryszak; mówiąc o sobie, Hubert Sulima wyznał, że zamiast mówić: Jestem z Bielawy, przedstawiał się, mówiąc: Pochodzę z Gór Sowich.
Ponieważ wstydził się.
Dziwne, że Wikipedia ujawniła światu tę jego prowincjonalną Bielawę. Pesel zaś artysty mówi, że jest z millenialsów – pokolenia, którego dzieciństwo przypadło na okres transformacji ustrojowej w Polsce, a start w dorosłe życie zdefiniowały pierwsze oznaki kapitalizmu.
Trzeba było tedy bić się i kryć się z tą prowincjonalną proweniencją, żeby stać się kimś w tym nowym świecie. Jego obecną awangardą.
Jeju!
Klei się z tym także wyznanie Pawła Palcata, poczynione w Radio Wrocław, mówiącego, że w związku ze spektaklem odwiedził rodzinę, żeby sobie ustalić i uregulować te rodzinne zaniedbane relacje, które uświadomiła mu tematyka powstających właśnie na scenie Chłopek (wszystko jest do odsłuchania – nieoceniony @kt wskazuje adresy audycji).
Więc jest to straszne.
Że z powodu połowy miliona książek (załóżmy, że tylu właśnie czytelników miały Chłopki, jeśli każdy kupiony egzemplarz przeczytała tylko jedna osoba – a wiadomo, że tak nie jest) ponad pół miliona Polaków uświadomiło sobie wyparcie się swoich korzeni, rozluźnienie czy odrzucenie rodzinnych więzi. Polaków naszych czasów, tego czasu. Ilu jednak przeżyło życie, zanim powstały Chłopki, zanim coś, ktoś – uświadomił im ich przeszłość?
Po drodze (chyba?) była przecież literatura. Te wszystkie Prusy, Sienkiewicze, Żeromskie, Reymonty, Konopnickie – choćby to, co szkoła czytać kazała jako lektury.
Tam przecież było
– o biedzie, patriarchacie, pańskiej swawoli, o niedoli kobiet. Chwedory od Orzeszkowej, żony Walka Gibały albo Rozalki, siostry Antka, na trzy zdrowaśki w chlebowy piec wsadzonej przez ciemną matkę i znachorkę Grzegorzową. Też ciemną.
Można też zadać pytanie inne: a ilu Polaków zdołało jednak utrzymać więź z wsią, wiejską rodziną, prowincją, z której się wynieśli na zawsze – jedną chatę rzucając za sobą?
I jak, w ogóle, do tego mogło dojść?
Jest przecież niepojęty ten wstyd, takie odrzucenie, zakłamywanie swojego pochodzenia.
Zaparcie się przeszłości jako podatek od awansu.
Jak fałszywą…
…okazała się więc oficjalna, lewicowa w treści i formie opowieść prlu o tym podniesieniu ludu, powszechnej oświacie, ogólnej emancypacji, zniesieniu barier i sojuszu robotniczo-chłopskim (z pewnym wsparciem inteligencji). Opowieść o postępie i uwolnieniu. Można by powiedzieć po dzisiejszemu: o inkluzywności.
O rewolucyjnej równości, braterstwie i wolności nie zapominając.
Więc ci Polacy popchnięci ustaleniami Joanny Kuciel-Frydryszak, do poszukiwań, nawiązywania, odnawiania i wznawiania, tych pół miliona ludzi przestało się naraz wstydzić i ruszyło przetrząsać swoje genealogie, przeglądać albumy sepiowych zdjęć, czytać listy powiązane zetlałymi wstążkami, wytrzepywać naftalinę z pouwieszanych na poddaszach podwatowanych paltotów i pelis (w recenzji Chłopek ze Świata książki (https://www.swiatksiazki.pl/blog/post/recenzja-chlopek-joanny-kuciel-frydryszak/) czytamy o naszych babkach i prababkach, które dotąd bywały często w naszej głowie jedynie czarno-białą fotografią w którymś z zakurzonych rodzinnych albumów)?
Podejrzenie nurtuje mnie, że entuzjazm wywołany Chłopkami i Chłopkami z THM to jednak tylko jakaś nowa moda mieszczuchów, którym zaczyna się nudzić. Lub zbrzydła kolektywność i deklarowana (w różnorodności) równość.
I jeszcze, że nie o tożsamość wcale – chłopską czy pańską chodzi. Ale wytworzenie wizji jakiejś nowej wspólnotowości opartej na, wypowiedzianych także w legnickich Chłopkach – wszystkich aktualnie Najważniejszych Słowa Świata: kobiety (tak, tak!), aborcja, klimat, Matka Ziemia, bezglutenowy (tak!), cukier (nie!), mężczyźni (nie, nie!). I w związku z pracą – niewypowiedziane, lecz wiszące nad akcją pojęcia prekariatu, umowy śmieciowej, wyzysku siły roboczej czy niewolnictwo płacowe i płciowe.
Feudalne…
…zależności: ja rządzę, wy słuchacie niekoniecznie muszą i chyba w istocie nie są efektem dziedziczenia genów po prababkach ze wsi – jak chcą to wykazać Sulima i Piaskowski.
Owszem, kolonialne urządzanie firm niejednokrotnie to fakt, ale to urządzenie: pracodawca-pracownik z wszystkimi hierarchiami i zależnościami jest raczej efektem zaimportowania modelu zarządzania wraz z wkraczającymi do Polski korporacjami ze wszystkimi ich mechanizmami, które tubylcy wdrażają według własnych wyobrażeń o władzy, zarządzaniu, zwierzchności i podległości. I zdaje się, że zatrudnieni (zatrudnione) nierzadko pazurami trzymają się pracy w poniżających warunkach, bo to cena za mieszkanie w dużych miastach i pracę dla wielkich firm spod światowych marek, którą skłonni/e są jednak płacić.
A zatem – rodzinna firma od lat robiąca dżemy postanowiła dokonać rynkowego skoku i przemianować się (rebranding). Przejść od nazwy z babcią na nazwę ze szlacheckością.
Z logotypu – w herb.
Jedną tradycję porzucić dla innej. Ten apetyt pani prezes (M. Urbańska) czy to z badania rynku, czy z aspiracji idący, uruchamia długawą akcję – szereg zdarzeń powiązanych ze sobą dosyć luźno.
Na dodatek i tak te wątłe więzi między scenami rozluźniają jeszcze bardziej solówki (Celina/jogurt, Arleta/ksero, Ania/ziemniaki). Oraz w odróżnieniu od krzykliwych grupowych scen biurowych, spokojniejsze dialogi na dwa głosy (Ania-Celina, Babcia-Andżelika/Luba, Ania-wąsaty prawnik).
Czyli historia na trzy godziny usilnie lepiona na różne sposoby. Jednym ze spoiw i komentarzy do zdarzeń zarazem jest muzyka. A to trzymiarowy, a jakże – ludowy, Kurpiński na otwarcie, a to fragmenty Emperora, a to, chyba żeby było zabawniej – uwertury fragment z Don Giovanniego – na koniec części pierwszej spektaklu.
Ci wiedeńscy klasycy to najbardziej do naszych chłopek pasują. Sielnie.
Po antrakcie jest za to jeszcze gorzej, bo firma ma uczcić seniorkę amatorskim widowiskiem o wiejskiej rodzinie. Widzimy więc dwie wersje rodzinnej wieczerzy: chamską, w której Ulmowie pokazani są dość przaśnie (Ja sobie tak wyobrażam życie na wsi – mówi jedna z pracownic firmy z reżyserskimi ambicjami) oraz cepeliowsko-bogobojną, którą przerywa hitlerowski żołdak z wyraźną lubością strzelający do Ulmów długimi seriami z dwóch (!) pistoletów maszynowych.
Pojawia się następnie wątek wołyński i Bandera, wojna na Ukrainie oraz finałowa czarna apokaliptyczna wizja zamknięta westchnieniem o jakiś koniec.
Koniec.
Uff!
Brak uzasadnień…
…dla tych akurat, a nie innych scen jest, zdaje się, dla twórców nieistotny.
Gorzej, że emocje widowni też, wydaje się, twórcom są obojętne. Nie wiadomo, czy chamowaty Ulma przy wieczerzy w wersji hard ma wzbudzić rozbawienie czy niechęć, podobnie jak, z drugiej strony – mord na niewinnej rodzinie przy kolacji w wersji soft – rozśmieszyć, czy przerazić.
Także dwie wypowiedzi Andżeliki/Luby w kwestii ukraińskiej – z Ukropolem z jednej strony i pochwałą banderyzmu z drugiej. Lekcja dialektyki i tolerancji (tolerancja – tak, tak!)?
Nie wiadomo.
Podczas spotkania autorki Chłopek z autorami spektaklu pojawiło się w rozmowie pojęcie kampu jako (estetycznego?) klucza, który miałby jakoś otwierać inscenizację i jakoś ją porządkować. Ciekawe. Spisane w latach sześćdziesiątych przez Susan Sontag Notes On „Camp” zwierają w nocie czwartej (Wyrywkowa lista przykładów należących do kanonu kampu) przykład: filmy pornograficzne oglądane bez podniecenia.
Właśnie.
Inne spostrzeżenie Susan Sontag, które w pewnym stopniu potwierdza wyrażone powyżej podejrzenie, mieści nota czterdziesta dziewiąta: Oczywiście, jest to gra. Gra spowodowana w ostatecznym rachunku groźbą nudy. Nie można przecenić związku między smakiem kampu i nudą. Smak kampu ze swej istoty jest możliwy tylko w zamożnych społeczeństwach, w społeczeństwach i kręgach zdolnych do przeżywania psychopatologii dobrobytu.
Trafia celnie w legnickie Chłopki.
Pół miliona sprzedanych egzemplarzy daje autorce zapewne bezpieczny dystans do tego, co robi z jej książką czy – z powodu jej tekstu duet reżyser-scenarzysta.
Ale widownia?
Trudno odzobaczyć jej zakłopotanie sceną z Ulmami czy zadziwienie publiczności wizyjną sceną fazy Arlety nad kserokopiarką w zielonkawej poświacie ledów i dźwiękach Emperora.
Lub obojętność wobec cytatów z telewizora – jak skarykaturowana poza Bogusława Wołoszańskiego wprowadzającego w okoliczności wydarzeń z Markowej.
Zapytany o plusy odpowiem bez wahania: piosenka o ziemniaku w wykonaniu Ani Kanapki (Łukasz Kucharzewski). Powinna trafić na następne CD Drużyny – jakieś Nasza muzyka 2.0.
Trochę jednak mało.
Zaproszenie do Legnicy…
…najgorętszego obecnie teamu teatralnego w Polsce może miało zapewnić ruch w interesie, może podreperować markę, przewietrzyć scenę. Może.
Jednak razi nieznośna sztuczność Chłopek sfabrykowanych na deskach THM przez Huberta Sulimę i Jędrzeja Piaskowskiego. Reżyser nie ukrywał takiego zamiaru.
We wspomnianej rozmowie z K. Odrowską mówił: Istotą materii i języka teatru jest sztuczność i udawanie, odgrywanie pewnych rzeczy, kuglarstwo i butafora (…) Gdy sobie uświadomiłem, że tak jest(…), czyli ja mogę tu po prostu zrobić jakiś taki paździerz na tej scenie, jakoś tak to fajnie ukleić, a widz wyjdzie z tym wrażeniem pewnej prawdziwości czy pewnego doświadczenia.
Właśnie – trudno o to wrażenie, panie Jędrzeju, trudno.
Pański zamiar i moje wrażenia rozdziela przepaść.
Jak żelazna kurtyna scenę od widowni przed spektaklem.
Adam Kowalczyk