Szli (jechali) na zachód osadnicy – Ziemio nieznana, ziemio legnicka

0
2397

Był maj. W Berlinie trwało podpisywanie dokumentów o kapitulacji III Rzeszy Niemieckiej. Granice Rzeczypospolitej na mapie ulegały przesunięciu w kierunku na zachód. Ze wschodu, z regionów centralnej Polski i z zachodu. Z niemieckiej niewoli, do nowej Polski podążali rodacy.

W tym kierunku również Polacy z dalekich Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej. Odchodzili z tamtej ziemi z bólem i żalem. Nie z własnej woli, przymuszeni sytuacją jaka wytworzyła się po zakończeniu działań wojennych. Także przymuszani przez sowiecką władzę z ziemi, którą przez wieki karczowali, uprawiali. Ziemi miodem płynącej.

Ziemia…

…na której żyli, weselili się z innymi narodowościami (Ukraińcy, Żydzi) zaczęła spływać polską krwią. W Berlinie alianci weselili się z kapitulacji III Rzeszy Niemieckiej a tutaj, na tej ziemi trwało wyniszczanie polskiego narodu. Czas uciekał, nasączał się polską krwią. Mordy, straszenie, represje i nagonka na wyjazd z tej ziemi osiągnął swój finał. Decyzja zapadła. Mieszkańcy Słobódki Dżuryńskiej dojrzeli do wyjazdu. W tej decyzji dużo pomógł ich duszpasterz – ks. Lupa Władysław. Czasu zostało mało. W szybkim tempie kobiety napiekły chleba, zmielono na żarnach trochę maki na drogę. Jeszcze tylko szybciutko do kościoła z którego trzeba zabrać obrazy, chorągwie i figurkę Matki Boskiej, bo to wszystko przyda się na nowej nieznanej ziemi. Na dworze pada deszcz, czarne chmury nic nie wróżą dobrego. Czarna sapiąca lokomotywa ciągnąca za sobą 60 bydlęcych, odkrytych wagonów, rozpędza się w nieznane. Przez Górny Śląsk, Głogów, Żagań i nawrót do Legnicy wiodła ich droga na nową, nieznaną ziemię. Droga usłana licznymi przygodami. Były chwile grozy i chwile radości.

 

Chwile grozy…

…przeżywali, kiedy na krótkich postojach następowały niespodziewane ,,odwiedziny” sojuszników wojennych, ruskich żołnierzy. W trosce o jadących osadników, sojusznicy przystępowali do ,,przeszukiwania” składu pociągowego w celu szukania szpiegów, następowało badanie kół pociągu, itp. Po pewnym czasie następował ,,atak” i z pociągu ginęły; a to krowa, a to nowo narodzone cielątko. Były też chwile radości. Na krótkich przystankach szukano trawy, lucerny, którą zrywano i w płachetkach znoszono do pociągu dla bydła. Na jednym z takich przystanków na świat przyszedł pierwszy, nowonarodzony mieszkaniec, już na nowej ziemi. W dniu 13 czerwca na świat przyszła Maria Bukowska z. d Żółkiewska.

Pociąg nr 19/45 relacji Słobódka Dżuryńska – Legnica, stoi na peronie pierwszym, na stacji Nowa Wieś Legnicka…

To już 75 lat, jak ten historyczny pociąg zatrzymał się na ostatnim jego przystanku. Pociąg zakończył swój bieg. Na rozładunek, jego pasażerowie (490 osób) dostali dwie godziny . Wyrzucano z pociągu na torowisko cały swój dobytek jaki przywieźli z Kresów. Po tym czasie pociąg odjechał w nieznane. Po rozładunku chwila na rozprostowanie kości, rozejrzenie się po okolicy. Ich oczom ukazał się nowy krajobraz, jakże inny od tego do jakiego przywykły ich oczy. Wokół co prawda zielone pola, sady, nieopodal widać lotnisko. Była druga połowa czerwca. Kiedy tak rozglądali się, zauważyli jak z pobliskiej wsi (Bartoszów) w ich kierunku jadą furmanki. Jeszcze większe zdziwieni nastąpiło, kiedy owe furmanki dojechały do torowiska. Przybyszami byli niemieccy mieszkańcy, którzy przyjechali aby ich przetransportować do wsi. Jednak jeszcze większe ich zdziwienie, szok, wywołał zakaz wjazdu do Bartoszowa ze strony władz rosyjskich. Bartoszów był chwilowo wsią zamkniętą dla osadników. Wieś podzielona była na część rosyjską (od strony lotniska) i polską (od strony miasta). Wrócili do długiego koczowania na torowisku. Część osadników przeniosła się kilkaset metrów dalej na stację. Każda rodzina miała swój dobytek ulokowany na swojej kupce aby nic się nie zgubiło. Często było słychać na torowisku takie zdania; ,,Róziu – krzyczał Leon do żony – pilnuj tego, be ze dwa dni tutaj postoim i będziem wracać z powrotem do Słobódki, wnet podstawią nowy pociąg”.

Omłoty, pierwsze żniwa

 

Dni mijały…

…a oni koczowali dalej. Dzieci biegały po polach i sadach przyległych do lotniska. Dorośli natomiast robili rozpoznanie w terenie, wokół stacji w poszukiwaniu dla siebie domów. Z takiego rozpoznania wracali pod dużym wrażeniem tego co tam zobaczyli. Piękne murowane domy, stajnie, stodoły, sprzęt rolniczy na podwórkach. Takiego obrazu wsi tam na Kresach nie spotkali. Metalowe pługi, maszyny spalinowe, młocarnie – bajka. Inny świat, jakiego do tej pory nie znali. Kiedy o tym opowiadali swoim żonom, te tylko wzruszały ramionami i mówiły: ,,pfu, pfu, toż to nie nasze, my wrócim do naszej Słobódki”. I wracała nostalgia. Powrót myślami do Kresów. Siedząc na torach, jak cyganie spożywali to co ugotowały kobiety na blachach zabranych z kuchni na kresach i położonych na palenisku torowym. Ich myśli leciały tam na dalekie kresy. Nasuwały im się pytania; co my tu robimy, czego po tych wioskach szukamy? Kiedy już napatrzyli się na te nowe domy, gospodarstwa, w ich sercach zaczęła się tlić nadzieja na lepsze życie. I tu kolejny szok. Tę iskrę nadziei na pozostanie tutaj, na nowej ziemi, w nowym domu, która zaczęła się tlić w ich sercach, raptownie gasił widok rosyjskich żołnierzy. W domach które sobie upatrzyli (ładne, duże ze sprzętem) urzędowali Rosjanie. Wejście do nich było zabronione. Zewsząd było słychać; ,, nie lzia, eto nasze, trofiejne”. Byli i tacy co się ruskich nie bali. Stefan Szetelnicki odważył się i wraz ze swoim dobytkiem zajechał do Gniewomierza na gospodarstwo zajęte przez ruskich. Przeżył szok. Dobrze, że nie stracił życia. Rosjanie zabrali mu cały dobytek i pogonili z powrotem na tory. Pozostawało im tylko na domach zawieszać chorągiewki biało czerwone, które oznaczały, że dom jest już zajęty. Wracali na torowisko i dalej oczekiwali na jakieś zmiany. Wreszcie Rosjanie pomału zaczęli opuszczać zajęte gospodarstwa. Można było wracać z torowiska i zagospodarowywać upatrzone domy. Ze stacji rozchodzili się całymi rodzinami, w kupie jak mawiali czuli się raźniej. I tak do Bartoszowa poszło 25 rodzin, do Nowej Wsi Legnickiej 12, do Gniewomierza 17, do Legnickiego Pola 5, do Kłębanowic 8, do Raczkowej 3, do Grzybian 38, do Koskowic 65. Mieszkali razem po kilka rodzin. Ponadto w tych gospodarstwach mieszkali jeszcze niemieckie rodziny, które nie zdążyły wyjechać do Niemiec.

Na plebanii rządził rosyjski ,,komandir”

tak było w Koskowicach, a wokół domy zajęte przez oficerów. Dziwna była ta ich nowa ojczyzna. Mieli domy a nie mieszkali w nich sami. Ziemi wokół wsi pełno a nie mogli na niej nic uprawiać. Należała do Rosjan. Z czego wyżywić rodziny?. Była na to rada. Nocami chodzili na pola na szaber! Wiedzieli, co za złapanie grozi im ze strony ruskich. Bali się ale głód dodawał im odwagi. W tym procederze pomagał im ich duszpasterz, ks. Lupa Władysław. Chodził na szaber razem z nimi. Razem z nimi zabierał gruby sznur, płachtę i szedł po ziemniaki czy zboże do magazynów. Wielu przypłaciło taki szaber aresztem, który znajdował się w budynku nr 41. Paradoks – kradli Polacy, kradli Rosjanie. Ci pierwsi aby przeżyć i nie umrzeć z głodu. Drudzy ażeby lepiej żyć (pić). Zdarzało się, że Rosjanie jednego dnia potrafili za bimber sprzedać gospodarzowi konia czy krowę, a w nocy dokonać u niego kradzieży i ten sam towar sprzedać komu innemu po raz drugi. Środkiem płatności był wyśmienity bimber jaki osadnicy pędzili. Za niego można było kupić wszystko; konia, krowę. Można było też za niego dostać kulę w łeb. Tak mogło się stać kiedy odmówiłeś sprzedaży ruskiemu bimbru. Kiedyś – wspomina Anna Seredyszyn  z Koskowictaki przypadek spotkał mnie. Do domu wszedł ruski żołnierz i zażądał bimbru. Kiedy odmówiłam wyciągnął pistolet i przestrzelił parnik w którym był bimber. Dobrze że tak się skończyło – ciągnie pani Anna. Ruscy wieś opuścili w 1947 r. i dopiero wtedy można we wsi było zacząć gospodarzyć. Każdy gospodarz dostał po 10 ha ziemi i mógł swobodnie ją uprawiać i nie bać się, że ruscy ich zamkną w areszcie. Również dopiero w 1947 r. mieszkańcy mogli zagospodarować na swoje potrzeby kościół w którym do tego czasu Rosjanie mieli swój klub i kino. Rodziło się nowe życie kresowian, na nowej, nieznanej ziemi.

Pierwsze w parafii wesele kresowiaków (Hreczany Władysław)

 

Nawet do głowy im nie przyszło, że na tej ziemi osiądą na całe życie. Że tutaj urodzą się ich dzieci, wnuki. Że na tej ziemi, znajdą miejsce na swój ostatni, ziemski spoczynek.

Przytoczona opowieść o pierwszym transporcie pochodzi z mojej książki ,,Ludzie, Gmina, Czas – gmina Legnickie Pole”.

Antoni Bucki

Fot. (arch. AB)

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię