SEN – UFO nad Okmianami…

3
1479

Mój zajechany, ale zawsze pielęgnowany Nissan Juke odmówił posłuszeństwa i zatrzymał się w środku wsi, której nazwę będę pamiętał długo i radośnie – OKMIANY.


Jakże szczęśliwą musi być też gmina CHOJNÓW, której zacna, duża wieś podlega. Kawa już posłodzona, muszę uważać aby nie przesadzić…

Otworzyłem maskę samochodu, zaczynam zaglądać do środka. Co spowodowało bezruch mojego JUKE? Nie pamiętam co dalej, ale w pewnym momencie zorientowałem się, że jestem w wygodnym łóżeczku, a nade mną pochylaja się… no nie może być – dwie przepiękne rusałki jak u Słowackiego albo innego wieszcza (ech piękny polski)

– Gdzie ja jestem – pytam.

Zatroskane buzie tych pięknych jak z bajki kobietek odpowiadają:

– Jest pan u nas w domu, spadła panu na głowę maska samochodu z takim trzaskiem, że slyszałyśmy tylko ten trzask i dwa niecenzuralne słowa k…a m.ć i zaraz potem rozpoczął pan godowy taniec żurawia. Irenka od razu powiedziała – „baletmistrz” a ja potwierdziłam. Zabrałyśmy pana z ulicy i mamy nadzieję, że nie spotka nas za to kara (boska). Ale napisane jest w kodeksie, że głodnego nakarmić, spragnionego napoić.

– To zgadzam się na napój, może być łyskacz albo coś z pobliskiej gorzelni, bo widziałem po drodze…

– Zaraz zapytam męża czy nie ma coś na pańską chorobę.  Jaaaaneeek! Przyjdź tutaj na chwilę – zawołała z okna ta starsza.  Okazało się, że mama tej młodszej. Jak one to robią – stara młodnieje, a młoda się nie starzeje… hmmmm. Przybiegł Janek.

– Co to za facet? Co robi w łóżku Ireny? – zazdrośnie zapytał, ale przyjrzawszy się mojej zacnej osobie, od razu skomentował.

– Eee tam, stary grzechotnik, nie ma zagrożenia…

 

A to by się Janeczek pomylił i zdziwił, bo aby stworzyć zagrożenie wystarczyłoby by mi podać cztery setki tego napoju z gorzelni. Starsza, Agnieszka, żona Janka zapytała gwoli małżeńskich formalności.

-To znaczy, że możemy się zaopiekować tym grzechotnikiem? Czy może leczyć się w pokoju Irenki. Będziemy go miały na oku, bo to nie wiadomo skąd on się wziął w naszych OKMIANACH.

– Niech leży, ale drzwi mają być otwarte…

Kobietki postawiły na stoliczku, obok lekarstwa dla mnie, świeżo pędzoną z ziemniaków i domowe owocowe winko. O wodzie zapomniały.
Gdzieś w środku nocy w okna domu wystrzeliły przeraźliwie jasne promienie laseru albo czegoś innego. Pojawił się jakiś ni to pojazd ni to czołg. Owalne i duże. Coś lub ktoś zaczęło wyłazić z tego. Dwie istoty. UUUUFFOOOO!!! krzyknąłem. Obudzili się wszyscy i już cztery osoby mogły poświadczyć, że UFO istnieje.

Dziwolągi miały cholernie długie ręce. Gdybym ja takie miał, to nie musiałbym się schylać aby podrapać  w piętę. Odważne te ufoludki. Nie zwróciły na mnie, ani na pozostałych uwagi, tylko na butelki i szklaneczkę na moim stoliku.  Jeden z nich siegnął po szkło w którym miałem przygotowane lekarstwo o mocy 150 koni mechanicznych albo inaczej 65 procent. Obcy to powąchał, spróbował. Jasna cholera. Jakie iskry poszły z jego oczu.Trafiły na obrazek aniołka stróża, komunijny, który spadł ze ściany – FIXUM FERTUM! – usłyszeliśmy. To chyba jakieś ich przekleństwo. I dalej:

– Dbnhsmnsc hrrrrr napsjvawee! – odezwał się jeden do drugiego.

– Ommmmdgbcji?- padło.

Janek nie wytrzymał:

– Skąd was tu przygnało? Ze Szczebrzeszyna, gdzie chrząszcz brzmi w trzcinie? – te słowa powaliły obcych.  Upadli na mnie, na moje łóżeczko, ale zaraz się podnieśli i coś tam jeszcze między sobą. I nagle słyszymy polski język, ale nie całkiem polski.

– Przybyliśmy do was z galaktyki OKMIANTUM.  Chcemy poznać to miejsce na Ziemi gdzie nasza galaktyka ma imiennika. Ale na FIXUM FERTUM, co wy macie za jezyk?! Ale najważniejsze. Na naszej planecie brakuje wody, a ta jest znakomita. Chcemy kupić teraz tyle ile zmieścimy w naszym oxymiumfarticum. To znaczy, w naszym pojeździe.

 

– Irena leć do gorzelni, niech przyślą skrzynki z wódką.

– Chwila, chwila. Butelki? – zapytał jeden z Okmiantum. – Potrzebna będzie w waszym jezyku cystersa.

– Nie cystersa a cysterna – poprawił go drugi. – Cystersi sprzedawali nam ryby, nie pamiętasz?

– Ile zapłacicie – Janek przeszedł do konkretów.

– Damy dwie skrzynie diamentów, które też mamy z waszych ziemskich zasobów.  –

Janek jeszcze nie zdążył odpowiedzieć, a skrzynie pojemne każda ze sto litrów, pełne 100 i 200 karatowych. Sakramentalne „zgoda” padło. Przybysze zabrali „wodę ziemską” wraz z opakowaniem. Cysterna zniknęła wewnątrz pojazdu, i tyle ich widziano.

– Irenko, popatrz jakie będziemy miały naszyjniki – oooooo!

Tymczasem Janek do mnie:

– To co stary, jak sądzisz ile to jest warte …
– Nno nie wiem, ale jakieś 350 miliardów dolarów…

Suma poraziła, wszyscy zemdleli… Trwało to tylko chwilę i zaczęło się planowanie.
– Wykupimy Diora, Coco Chanel – mówi Agnieszka. – I wykupimy całą gminę z Chojnowem razem. A co tam gminę. Cały powiat legnicki!!!

 

– Eee tam  – wtrącił Janek. – Wykupimy Google, Microsoft, Amazon, Dubaj i Nigerię…

– Dlaczego Nigerię – pytam.

– Bo tam są inwestycje.

Mądrze myśli z tymi zakupami. A tutaj niespodzianka.  Nagle pojawił się pejsaty Żyd i mówi – A JA NIE SPRZEDAM!

– Zobacz, zobacz ile tego jest, ile tu karatów – zaczęliśmy go zachęcać do sprzedaży, przerzucając w skrzyniach diamenty.  Wydawały suchy trzask jak przy zwarciu.

 

– Ej, facet, akumulator ci się zaraz rozładuje.  Masz zwarcie w Juke  – obudził mnie jakiś nieznany małolat… Okmianin…

Bolesław Bednarz-Woyda

Udostępnij
Poprzedni artykułNa Ukrainę
Następny artykułInwestycyjnie

3 Komentarze

  1. No no w takim tempie wymyśleć historię…. 🤣 😂 Tylko temat podrzucić… Super fajnie się czyta, czekam na następny felieton B.B

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię