O słowach ginących

2
1639

 W celu poszerzenia czytam regularnie teksty z wyższej półki. Na przykład z Teologii politycznej Karłowicza-Gawina-Cichockiego, których Trzeci punkt widzenia można oglądać w TV Kultura.
Natrafiłem tu ostatnio na felieton Mateusza Wernera. Felieton – kaliber pomniejszy, ale nie zauważa się, aby felietoniści tej witryny (prof. EwaThompson albo Agnieszka Kołakowska czy właśnie Mateusz Werner) pozwalali sobie na obniżanie poziomu z powodu błahego z pozoru gatunku.
Do rzeczy.


Władza dyskursu z jednej i demokratyczna debata z drugiej – dwa pojęcia, którymi posłużył się Mateusz Werner do spuentowania swojego felietonu zatytułowanego O słowach dobrych i złych.
Ładne te pojęcia odwołują się do zasad i pragnień, jakie w powszechnej wymianie zdań, jak się zdaje – zupełnie zostały zarzucone. Autor napisał m.in.: nie istnieją kryteria pozwalające „raz na zawsze” ustalić, jakie poglądy uprawniają do przebywania w kręgu demokratycznej debaty, a jakie z niej wykluczają – i zakonkludował: Dobór tych kryteriów jest właśnie przedmiotem nieustannej dyskusji i tak powinno być, bowiem niesie ze sobą największą dziś władzę – władzę dyskursu.

Czytając o władzy dyskursu nie dojrzymy, niestety, tego, co poza felietonem przyjął autor z racji wykształcenia i praktyki akademickiej, w której, nota bene – dyskurs, o jakim myśli, uprawia się już chyba z coraz większym trudem i coraz rzadziej. Dowodem mogą być odwołania i zakazy wystąpień na uczelniach niechcianych na uczelniach gości; stąd myśl, że nie istnieje już taka władza, jaką skłonni bylibyśmy dyskursowi przypisać. Jaką autor w nim wciąż widzi lub jaką pragnąłby zobaczyć.
Istnieją natomiast siły dyskurs uniemożliwiające. Celowo używam liczby mnogiej, bo jest ich wiele.
I oddziałują wszędzie tam, gdzie – chcielibyśmy wierzyć, poprzez dyskurs można umacniać, ocalać, naprawiać, tworzyć.
Władza dyskursu – to sformułowanie zakładające respektowanie jako istotnej starodawnej zasady stosowności coraz częściej z premedytacją odrzucanej w obrocie myśli i słów w publicznej przestrzeni. Także wiary w rozum i inne cnoty. Niestety, burzenie pomników Kościuszki czy Churchilla z rozumnym postępowaniem wspólnego ma niewiele. Także zmiany tytułów książek, filmów albo postulowanie wyrzucenia Sienkiewicza z kanonu lektur. Również obwoźne instalacje poniżajace przeciwników politycznych, jak ta, która Jarosława Kaczyńskiego wyobrażała w postaci robaka.
Tuż obok felietonu Mateusza Wernera kipi felieton Agnieszki Kołakowskiej, która złudzeń nie ma: trwa wojna i takie delikatesy, jak dyskurs czy debata – giną.Niestety!
Sformułowanie demokratyczna debata jest równie ładne jak poprzednie. Wygląda na masło maślane trochę. W końcu jeśli jest debata – muszą istnieć dla niej warunki. Z drugiej strony demokrację bez debaty trudno sobie wyobrazić. W równej mierze w obrębie demokratycznej debaty pozostają i ci, którzy skłonni się jej rygorom podporządkować, i ci – ci sami, do których należy ustalanie kodów kulturowych. Tak uważamy (uważaliśmy naiwnie?), ale cóż.
Dyskurs i debata oparte na słowie nie pochwyconym w perswazyjne pułapki i sztuczki – w taki dyskurs wciąż wierzy (wierzyło naiwnie?) wielu z nas tak jak Mateusz Werner.
O takiej też debacie zapewne myślimy.
Nie jako narzędziu osiągania doraźnych politycznych korzyści, lecz sposobie ustalania prawdy lub konsensu w ramach kontrowersji stron skłonnychjednak do kompromisu, nie zaś pragnących poniżyć i rzucić adwersarza na kolana lub zgoła go unicestwić.
I to wcale jednak nie musi być mord polityczny jak ten z Łodzi w 2010 roku, gdy stery rządów dzierżyli panowie Tusk i Komorowski; atmosfera wspólnotowości, jaką głoszą dzisiaj ludzie związani duchowo, mentalnie albo formalnie z PO, była wówczas, zaiste – gęsta. Śmierć cywilna, choć samo pojęcie dziś jest już nieużywane, jest obecnie także głównym celem starań totalnych: ukatrupić Kaczyńskiego, Dudę, Morawieckiego. Cały PiS!
Zupełnie szalone usiłowania wyrysowania paraleli do łódzkiego morderstwa poprzez nawiązywanie do zabójstwa prezydenta Adamowicza i przypisywanie Pisowi jakiejś inspiratorskiej w tym roli – było i jest próbką wiarygodności tych, którzy obecnie głoszą wspólnotowość pod berłem Trzaskowskiego i potrzebę debaty (prezydent Karnowski na przykład).

Innym sposobem było wspomniane już odczłowieczanie przez pokazywanie pisiorów jako robactwa na zielonym liściu demokracji (co za koncept!). Klaskali temu i fotografowali się na legnickim Rynku zatroskani dziś o niewłaściwe postawy etyczne polityków PiS a w szczególności Prezydenta Andrzeja Dudy.
Jacek Głomb, który w teatrze legnickim wytrwale tworzy mity, a jako koordynator KOD usiłuje je umacniać, nie spostrzegł lub udaje, że nie spostrzegł, że mitem, a to znaczy bujdą – jest jego własna opowieść o wspólnocie, którą jakoby rozdarł PiS. Jeśli w to wierzy, trudno. Nie może jednak oczekiwać, że stanie się to powszechną i obowiązującą doktryną. Inności poglądów nie można przecież uważać za zapaść wspólnoty. Na litość! To natomiast, czego można posłuchać w Latającym Uniwersytecie na debatę i tworzenie wspólnoty w ogóle nie wygląda. Także o związkach tych seansów z demokracją zupełnie szkoda gadać!
Jeśli tak wyobrażana jest, to broń nas, Panie Boże, przed głoszoną tu w terenie i tam w centrali wspólnotą!
Niestety, zakończona kampania prezydencka pokazała, że nieliczni spośród jedenastu pretendentów do stanowiska Prezydenta RP opanowali język dyskursywny. Komu zresztą miałby być on potrzebny, gdy do urabiania poparcia lub jego blokowania włączane były takie operacje jak lustracja rachunków i zarobków kandydatów, rankingi byłych pierwszych dam oparte na mocno nieuchwytnych kryteriach, zaś takie drobiazgi jak program czy ideowe fundamenty przekonań kandydata – kompletnie nikogo nie interesowały.
Komentarze zaś wygłaszane obecnie pozornie jako wyraz troski są de facto wzywaniem na bój. I nie ma w tym niczego dziwnego.
Tylko ci, którzy stroją się w szaty nestorów i wygłaszają zbawcze wskazówki, najwyraźniej nie zauważają jednego – że ludzie mają pamięć. Liczą wręcz na to, że ludzie jednak pamięci nie mają, a zamiast niej – tylko odruchy na medialne stymulacje.

Pamiętamy jednak rządy PO: zapewnienia o braku piniędzy, sprawę Amber Gold, warszawskie przekręty z mieszkaniami, mordercę Cybę, zegarki ministra Nowaka, ośmiorniczki w Sowie, pogardę dla państwowości, watowskie i paliwowe przekręty, podlizywanie się Junckerowi, donosy do Verhofstadta i całe mnóstwo innych platformerskich zabiegań o wspólnotę.

Wspólnota, tere, fere – bujać to my, ale nie nas!

Adam Kowalczyk

2 Komentarze

Odpowiedz na „Adam KowalczykAnuluj odpowiedź

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię