SEN PODRÓŻNIKA…

5
1654

Ale on głośno chrapie… Jak tak można, przecież zagłusza nasze poranne trele… to cholera jedna…


Słucham i nie wierzę uszom, rozumiem mowę ptaków i chyba zwierząt.  A te plotkary na balonie to dwie sroki… O jakich trelach one mówią? Przecież to nie śpiew ptaków a skrzek.

Środa Śląska, mój przytulny hotelik gdzieś w centrum. Jasna cholera! Za 15 minut odjedzie mój pociąg. Biegnę, chyba zdążę na skróty. Muszę przedostać się przez pole, widzę rolnika:

– Gospodarzu, czy mogę pobiegnąć przez pańskie pole, spieszę do pociągu na 7:10.

– A biegnij człowieku, ale jak cię mój byk zobaczy to zdążysz na ten o 6:55…

Udało się, nie zobaczył. Przedziały mijam, w tym jest jakieś towarzystwo emeryckie.

O nieeee będą mieli jeden temat; o chorobach. Nagle olśnienie. W następnym piękna blondynka z niesamowicie bujnym biustem, że….. o ho ho…

– Czy wolne? – pytam.

– Ależ oczywiście – odpowiada wzrokiem zapraszającym.

Usiadłem, ona czyta coś tam o modzie, a ja siedzę naprzeciw i czytam w dekolcie…

Hmmm, zakłady MLEKOVITA mogłyby pozazdrościć… Zauważyła mój wlepiony wzrok.

Coś tam zaczęła mówić, zanim zorientowałem się, że padła super propozycja:

– Wie pan co, widzę, że podoba się mój dekolt, ale to nic, mogę pokazać za 100 złotych miejsce, gdzie byłam operowana na wyrostek robaczkowy…

 

Ciśnienie skoczyło mi na 200 jak nic, dałem jej tę stówe… iiiii czekam.

– Jeszcze chwila – powiedziała.

W tym momencie pociąg nagle hamuje, ja niechcący wpadam na nią.

– Cholera, ale stanął…  – powiedziala ze złością.

– Nie, nie, to mój klucz od bramy wjazdowej…

-Aaa jasne – żachnęła się. – Acha zapomniałam, dzięki za stówę. Tutaj w tej miejscowości byłam operowana na ten wyrostek – powiedziała wysiadając w Legnicy.

Spektakl pokazowy i stówę szlag trafil. Trochę później pociąg zatrzymał się gdzieś za Miłkowicami w szczerym polu. Wysiadłem. Pociąg miał awarię i trzeba się przesiąść do autobusu. Będzie zaraz podstawiony. Obok na łące rozmawiają krowy, rozmowę słyszy osioł no i ja.

– Słuchaj, nie wiem czy wiesz – mówi jedna do drugiej. – W Indiach to my mamy szacunek i…  – nie zdążyła dokończyć. Wtrącił się osioł:

– Ale MY za to w Polsce rządzimy.

Konie w tym stadzie szybko dodały:

– My też należymy do rodziny mułowatych.

– No ale macie klapki na oczach i zamiast w prawo, skręcacie w lewo…

Co za durne rozmowy, pomyślałem. Podstawili autobus, za mały jak na ludzką zawartość z osobowego pociągu. Cudem udało mi się wcisnąć w tę ciżbę ludzką. Tuż przy mnie stoi jakiś typ z łokciem i trzyma ten łokieć sztywno, rozpycha się… Ja wkurzony do niego:

– Słuchaj pan, zabierz ten łokiec do jasnej…

– O Jezu! arbuza mi ukradli! – krzyknął z przerażeniem łokciowy.

Mój cel miasto stołeczne Warszawa. Przesiadki po drodze, w porannym zamieszaniu zamiast do Wrocławia pojechałem w odwrotną stronę. Jakoś dotarłem do stolicy. Głód przypomniał mi, że nie zjadłem śniadania. Pierwszy napotkany bar to mleczny. Płacę za bułkę i mleko. Sąsiad obok ma to samo. Musiał wyjść do toalety, położył bułkę na kubku z mlekiem. Wraca i patrzy na mnie wrogo, ponieważ nie mógł sobie wytłumaczyć gdzie się podziało pół kubka mleka, które wypiła ona, bułeczka mleczna…

Dobrze, że mnie nie zlinczował, zacofaniec jeden warszawski i stołeczny. Dopijam swoje mleczko iiii, no muszę przeklnąć na „k” – na dnie kubka jakiś włos!

Idę z reklamacją do kucharki, awanturuje się. Uspokaja mnie kucharka i kasjerka w jednej osobie.

– Wie pan, ale proszę o tym nikomu nie mówić. Nasza szefowa dwa razy w tygodniu każe nam wlewać mleko do wanny i bierze w nim kąpiel dla piękności, bo gdzieś o tym wyczytała…

Wszystko jasne, po tym też nagle wypiękniałem… Zaraz, zaraz co ja robię w tej Warszawie. Acha, mam zaproszenie na jakiś wykład w znanym miejscu, które, już ktoś planował wyburzyć, czyli w Palacu Kultury i Nauki. Wbiegłem spóźniony na salę. Słucham o czym mówią:

–  Proszę państwa, nie wiem czy wiecie, ale starożytni Aztekowie i Inkowie w czasach szczególnego zagrożenia składali w ofierze swoich wodzów. Teraz mamy tę pieprzoną pandemię więc…

Nudzi mnie to, idę do innej sali wykładowej. Ooo tam coś o geografii, bardzo interesujące. Profesor i rządowy doradca stwierdza, że skoro województwo podkarpackie graniczy ze Słowacją od południa to z kim graniczyło wobec tego przed południem? Też nie mogę tego rozgryźć. Za ciężkie tematy dla mnie. Chcę zaszaleć w stolicy. W oddali Hotel Forum. Majestatyczny i dostojny. Mam trochę zaskórniaków, zjem lunch bo po tym mleku odbija mi się dziwnie.
Kelner przynosi zamówioną pięćdziesiątkę i tatara. Z chlebkiem. Nie powiem, urzekło mnie to miejsce. Jednak później trochę mniej. Zostaje podany rachunek. Studiuję należność. Coś to za dużo kosztuje: chlebek 2 zlote, tatar 15, kielonek tez 15. Suma 32 zlote i tylko jeszcze ten dopisek u dołu rachunku – PNP 12 zl??

– Co to jest proszę pana – pytam kelnera.

– Aaa to nic takiego PRZEJDZIE NIE PRZEJDZIE  – skreśla dopisek PNP. – Nie przeszło  – mówi – 32 złote poproszę.

Obok zniecierpliwiony gość uderza łyżką w szklankę. Dzwoni to w uszach. Jakie szczęście, nic nie muszę płacić. Jest 9-ta rano, niedziela, budzik zadziałał skutecznie…

Bolesław Bednarz-Woyda

5 Komentarze

Odpowiedz na „XyzAnuluj odpowiedź

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię