Kiszyniów – beton i wino

0
827

Do Mołdawii wjeżdżamy incognito. Jest gorący  wieczór. Ukraińscy pogranicznicy wchodzą do pociągu w Kuczurhanie, ale po drugiej stronie granicy nikt już nie prosi o paszport. Nawet podczas postoju w Tyraspolu. O 22.30 wysiadamy na dworcu w Kiszyniowie.

Właśnie przyjechaliśmy z Odessy, więc prawem kontrastu miasto wydaje się dziwne. Pierwsze kiszyniowskie widoki to szerokie ulice, wielkie rondo z brutalistyczną bryłą hotelu Cosmos, rozświetlające ciemności neony zachodnich firm. No i nierówne krawężniki. Trochę jak w Polsce, a jakże inaczej od, może i zaniedbanej, ale pięknej i uporządkowanej Odessy.

Pół godziny…

… później, zniechęceni i zmęczeni kluczymy pomiędzy blokami. Betonowymi i prostymi, jakie dominowały w Polsce, zanim zaczęto pokrywać je pastelami. Według mapy hostel powinien być gdzieś tu. Ale jest pusto, ciemno i cicho. Tylko dwie kobiety rozmawiają po rosyjsku przed klatką schodową. Wskazują potężne, metalowe drzwi klatki obok. Dzwonimy do wejścia czegoś, co wygląda na zwykłe mieszkanie w postsowieckim bloku, a przecież podobno jest hostelem. Po chwili drzwi otwiera czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku.

Jerome, właściciel hostelu, okazuje się być Amerykaninem. Przyjeżdżał do Europy Wschodniej już dawniej, kiedy jeszcze była za żelazną kurtyną. Działał w państwach Układu Warszawskiego jako agent wywiadu. Teraz ma dużo spokojniejsze zajęcie – prawie przez cały dzień można go zastać przy biurku w loggii. Wieczorem znika w klapie pod podłogą. Pewnie tam urządził sobie mieszkanie, chociaż kiedy podaje hasło do wifi, które zawiera słowo „bunkier”, przychodzi nam na myśl, że może zostały mu jakieś stare przyzwyczajenia.

Na pierwszy…

… rzut oka w mieście nie ma wiele do zwiedzania – ale wszystko zależy od tego, czego się szuka. Mijamy zwieńczony łukiem triumfalnym Park Katedralny, na którego skraju łopoczą obok siebie flagi Mołdawii i Unii Europejskiej, i zagłębiamy się w Park imienia Stefana Wielkiego. Hospodar, budowniczy mołdawskiej potęgi, pozdrawia przechodzących z cokołu. W uniesionej dłoni dzierży krzyż, drugą opiera na mieczu. Jego mołdawskości nie da się podważyć, w przeciwieństwie do postaci Ciorana i Eliadego. Ich znam przecież jako Rumunów. Popiersia słynnych filozofów, napotykamy, kiedy spacerując po parkowych ścieżkach trafiamy na alejkę sław. Tam, gdzie Aleea Scriitorilor, Aleja Pisarzy, dobiega do Bulwaru świętego Stefana Wielkiego, błękitna flaga z dwunastoma złotymi gwiazdami nie tylko powiewa na maszcie, ale i rozciąga się na ziemi. Napotkawszy mozaiki, na których żółte gwiazdy mają formę pentagramu, ktoś mógłby pewnie wymyślić sensacyjny nagłówek w rodzaju „Dowód, że UE to dzieło Szatana”, ale w Kiszyniowie ten wzór niewątpliwie kojarzy się dobrze. Po przeciwnej stronie, za drzewami, ukrywa się niesamowita bryła Cafe Guguta. Choć zamknięta na głucho, nadal robi wrażenie. Wiszące nad wejściem ogromne kielichy wydają się unosić w powietrzu, a łuki obejmują cały budynek, jak gdyby odgradzały go od świata.

Cafe Guguta

Najpierw…

… kilka przystanków trolejbusem. Na szczęście jeżdżą co kilka minut, a bilet jest wyjątkowo tani, kupuje się go już w pojeździe, bezpośrednio od babuszki. Wysiadamy dwa przystanki za Mariottem, po drodze mijając KFC. Dopiero po ósmej, ale już jest upalnie. Zagłębiamy się w ścieżkę pomiędzy blokami. Wiele z nich musiało powstać niedawno, część wciąż jest niezasiedlona. Dookoła reklamy deweloperów. Na skraju lasu, wciśnięta pomiędzy ciasno upakowane, zwaliste, piętnastopiętrowe bryły, stoi ona – Romanita, czyli Stokrotka. Czterdzieści lat temu, kiedy powstała, górowała nad całą okolicą. I musiała być naprawdę piękna – okrągła, biała wieża, o fantazyjnych balkonach. Dzisiaj balkony są zabudowane na dziko, a to oknami, a to kawałkami blachy, a to cegłami. Parter jest całkiem zrujnowany, ale na wyższych piętrach najwyraźniej ktoś mieszka. Stokrotka przekwitła i zwiędła.

Romanita

Bulwar Grigore Vieru przecina miasto na pół niczym wielka, szara arteria. Jezdnia przebiega obok pomnika Bohaterów Komsomołu, po czym wspina się nad torami na wzgórze. Tam stoi cyrk. Nie taki zwykły, kolorowy i wesoły, chociaż kiedyś tak było – w końcu był to pierwszy cyrk ZSRR. Na imponującą arenę nie można jednak wejść. Podobno, od czasu do czasu, odbywają się tam spektakle , chociaż trwający od piętnastu lat remont jeszcze się nie skończył. Brak funduszy.

Budynek Cyrku

Schody, które prowadzą nad Lacul Valea Moritor przywodzą na myśl raczej słynny pałac cara Piotra I, Peterhof, niż zejście do jeziora w stolicy najbiedniejszego kraju w Europie. U szczytu góruje rzymska świątynia dumania, od stóp której kaskadami spływają strumienie wody. Całości dopełniają rzeźby ryb i złote zdobienia.

Schody do Lacul Valea Morilor

Sam brzeg jest już mniej bogaty – zwykła promenada wyłożona kostką. Ale mieszkańcy chętnie tu przychodzą. Dzisiaj również plaża jest pełna. Mężczyzna z rowerem puszcza z głośnika piosenkę zespołu Lube, wyjątkowo mnie to nie denerwuje, bo „Kombat” jest przecież świetnym utworem. Trzy znajome w średnim wieku próbują uruchomić prysznic, kobieta w jednoczęściowym kostiumie pyta ‘Skolko wriemieni?”. Na murze obok widzimy kolejny już napis „Besarabia e Romania!”.

Autorka sprawdza temperaturę wody Lacul Valea Morilor

Dziesięć minut drogi stąd, za Aventura Park, w którym dawno już chyba nikt nie przeżył przygody, za bramą MoldExpo, przyczajony pod lasem, stoi Włodzimierz Iljicz Lenin. Zanim jezioro przybrało nazwę „Doliny Młynów” nazywało się Komsomolskie. Wtedy zapewne więcej osób go odwiedzało. Nadal stoi dumnie wyprostowany, ale chyba bardziej niż świetlanej przyszłości ludu radzieckiego wypatruje kogokolwiek, kto jeszcze o nim pamięta i wpadnie w odwiedziny.

Kilkanaście…

… kilometrów dalej fontanny wina pluskają wesoło. Po lewej leje się czerwone, po prawej białe. Spływa z wmurowanych w trzon fontanny butelek do wielkich, plastikowych kieliszków. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Viorica mówi, że tak naprawdę to woda z winem. Oczywiście próbujemy. Nie smakuje winem, ale wygląda świetnie.

W Milesti Micii fontanna pluska winem

Wsiadamy do samochodu, bo po Mileștii Mici nie można poruszać się w inny sposób. To największa winnica nie tylko w Mołdawii, ale i na świecie. Korytarze ciągną się pod ziemią na 250 km., a w piwnicach leży ponad dwa miliony butelek. To znacznie więcej, niż znana na Zachodzie Cricova. Ale to tam swoje zbiory przechowują naczelne osobistości europejskiej polityki – Angela Merkel, Donald Tusk, Władimir Putin… Viorica się polityką nie przejmuje. Naddniestrze jej nie przeszkadza. Rumunia też nie. Ani Besarabia e Romania.

– I tak połowa Mołdawian ma rumuński paszport. Za parę lat będziemy już razem – mówi Viorica znad kieliszka spumanta.

Tekst i fotografie: Aleksandra Woźniak

zdjęcie główne:  Przy pomniku Lenina – niedaleko od MoldExpo

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię