Gdybym nadal była stewardessą…

0
1197

Czy chcielibyście zabrać się dziś ze mną w lot? Zapnijcie pasy; opowiem Wam o przygodach miłych i mniej miłych, słowem, mogą wystąpić turbulencje.

„Jak ja się cieszę, że ty już nie latasz!” – te słowa, wypowiadane przez moją Mamę, słyszę ostatnio bardzo często. Nic dziwnego – gdybym nadal była stewardessą, to … pewnie bym już nią nie była. Podobno pandemia Covid-19 cofnęła lotnictwo o dwadzieścia lat. Kiedy to usłyszałam, wróciły wspomnienia. Przez niemal dekadę pracowałam w CityJet – linii należącej kiedyś do Air France. Od tych czasów minęło kilka lat. Pomyślałam, że zanim wszystko zapomnę, warto się tym podzielić.

Gdybym…

… za każdą napotkaną osobę, która zazdrościła mi tej roboty, dostała jedno euro, uzbierałabym fortunę. Ludzie myślą, że personel pokładowy tylko stoi, względnie przechadza się i pachnie. Owszem personel pokładowy stoi, przechadza się i pachnie, ale do tego dźwiga skrzynki, pcha ciężkie wózki, porządkuje kabinę, przegląda sprzęt, dogląda pilotów i robi milion innych rzeczy, oczywiście z obowiązkowym uśmiechem na twarzy.

Spytacie, ile prawdy jest w stwierdzeniu, że to życie na walizkach? Cóż, w swojej karierze zużyłam tych walizek naprawdę sporo, ciągnąc je po wielu lotniskach Europy. Bywały miesiące, gdy ponad połowę nocy spędzałam w hotelach. Obsługa już nas znała, a my ich. Zdarzały się małe serdeczności.

Nigdy nie zapomnę kucharza…

… z Birmingham, starego Francuza. Zawsze, kiedy wylatywaliśmy bladym świtem, przynosił nam zapakowane na drogę kanapki. Albo obsługa hotelu Best Western pod Paryżem. – Mademoiselle, mamy dla pani pokój z mini-lodówką i wielkim lustrem, tak jak pani lubi, na drugim piętrze. – Merci, Tarik. Algierczyk Tarik, ojciec jedenaściorga dzieci, zawsze uśmiechnięty recepcjonista i wielu innych – gdzie są oni wszyscy w tych trudnych czasach?

Poza domem czas płynął trochę inaczej. Można go było marnować do woli, nie dręczyły oskarżycielsko piętrzące się w kącie góry ubrań do prasowania ani inne domowe obowiązki. W pogodne dni chodziło się na spacery (o ile hotel nie był położony na totalnych peryferiach lub, co gorsza, przy samym lotnisku), na zakupy albo na siłownię, w ostateczności zaś można było zrobić sobie maseczkę i zalec w ciepłej kąpieli.

A czynnik ludzki?

Nie chcę pisać o pasażerach, zresztą prawie ich nie pamiętam. Co innego członkowie załogi – taka mieszanka kultur i narodowości – to materiał na całe tomy! Musicie wiedzieć, że nawet niewielkie linie lotnicze to wciąż całkiem duże firmy, zatrudniające setki ludzi, rozsianych po kilku bazach, a jednak my znaliśmy się prawie wszyscy: piloci i stewardessy, pracownicy biura, mechanicy i obsługa lotnisk. Jedno spojrzenie na nazwiska załogi w grafiku i było wiadomo, czy to będzie dobry dzień, czy może udręka.

Francuska muzułmanka Fadila – nie zapomnę, jak obsługiwałyśmy razem aż cztery loty między Dublinem i Paryżem, czyli łącznie dwanaście godzin. Środek lata, długi dzień, słońce zachodzi dopiero około dziewiątej wieczorem. Jest miesiąc Ramadanu i Fadila pości, nie pije nawet wody. Podziwiać ją to mało. Z drugiej strony Irlandka Nicola, odpowiedzialna za wizerunek i look dziewczyn z bazy w Dublinie i jej wieczne niezadowolenie z mojego makijażu – Nałóż więcej szminki! Nie widać na tobie różu! Popraw włosy!

Pamiętam czarter do Tulonu na południu Francji, dokąd zawieźliśmy irlandzką reprezentację rugby na mecz Pucharu Sześciu Narodów. Początek kwietnia.

W Dublinie…

… deszcz, wiatr i nieco ponad 10 stopni, za to Tulon… słońce, ciepło, pomarańcze na drzewkach wzdłuż ulic. Pracowałam z dziewczyną z Polski, Anetką, z którą wybrałam się zwiedzić stare miasto. Reszta naszej załogi dołączyła do nas dopiero wieczorem, kiedy z hotelu wreszcie wypędził ich głód. Uroki francuskiech kamieniczek zupełnie ich nie interesowały. Większość ludzi, z którymi latałam, opuszczała hotelowe pokoje tylko w poszukiwaniu jedzenia (oraz, co muszę podkreślić, picia) i aby wydać pieniądze, najlepiej na coś designerskiego. Ileż to razy musiałam całkiem sama zapuszczać się w uliczki jakiegoś europejskiego miasta, z zamiarem obejrzenia wystawy albo zwiedzenia galerii!… „Co, idziesz do muzeum? Eeee, to nie dla nas… My będziemy w barze, dołączysz do nas później, OK?”

Seks w toalecie

Wiem, jest jeszcze coś, co chyba najbardziej was interesuje. Sławetny mile-high club. Seks w toalecie na wysokości przelotowej. Cóż, muszę was rozczarować. Wpiszcie w Google Avro RJ85. Zobaczycie, że tego typu samolot – w którym przez niemal dziesięć lat doznawałam uszczerbku słuchu z powodu okropnego hałasu, wdychałam spaliny i zawierałam piękne, niezapomniane przyjaźnie – jest malutki. Średnio przestronny dla pasażerów (nawet tych w biznes klasie!), załoga też wciśnięta była w kąt, chcąc zaś usiąść na fotelu pilota w kokpicie, zazwyczaj darłam sobie o coś rajstopy. Samolot malutki, więc toalety też musiały być – i były, uwierzcie – ciasne. Zdecydowanie jednoosobowe. Zresztą skąd, podczas lotu trwającego nieraz krócej niż lekcja w szkole (jak lot Londyn – Amsterdam), wziąć czas na igraszki? Co innego we wspomnianych hotelach. Ale to jest temat na osobną opowieść…

Za czym tęsknię?

Za pracą, której nie przynosi się do domu. Kiedy zdejmowałam mundur, to oznaczało, że mam wolne. A czego mi zdecydowanie nie brakuje? Spędzonych poza domem świąt i straconych rodzinnych uroczystości. Wyobraźmy sobie, że jest ostatni dzień w roku, a ja nie wracam do domu, tylko nocuję w hotelu. Nieciekawie, prawda? Ale popatrzmy na to inaczej: jest Sylwester, a ja spędzam go w Paryżu. Albo Londynie. Albo Turynie. Od razu inaczej, nie sądzicie?

Tak oto podchodzimy już do lądowania. Proszę złożyć stoliki i oparcia foteli. Dziękuję, że wybraliście się ze mną w tę sentymentalną, wspomnieniową podróż. Zapewne wyczuliście, że wspomnienia te mają smak słodko-gorzki. Nie ukrywam, że wspominam tamten czas z rozrzewnieniem. Myślę o tych wszystkich ludziach, których poznałam. Mogę mieć tylko nadzieję, że los okazał się dla nich łaskawy i że może się jeszcze kiedyś spotkamy. W końcu świat nie jest aż taki wielki. Szczególnie widziany z wysokości trzydziestu tysięcy stóp.

Tekst i ilustracja: Katarzyna Pedersen

 

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię