Słuchając Pembertona

1
2213

W muzyce, która dźgnęła mnie tamtego niedzielnego poranka w Dwójce rozpoznałem od razu brzmienia i ekscytujące wibracje dawnych lat. Motoryczny bas, sekcja blach, przesterowana gitara i jazda. Jazda! Ponad sześć minut porywającego, pulsującego rytmu. Prowadzący audycję rzucił nazwisko kompozytora i już na Spotify dosłuchałem reszty. Reszta wydała mi się taka sobie, bo muzyka Daniela Pembertona jest tylko dźwiękową ścieżką do filmu Aarona Sorkina The trial of the Chicago 7 – dramatu sądowo-polityczno-obyczajowo-historyczno – o latach sześćdziesiątych.


Ale otwierające obraz We’re Going to Chicago to smaczny miks soul, jazzu i rocka – wszystkiego z wszystkim jak na czasy dzieci kwiatów przystało. Przy okazji poczytałem sobie opinie (Raczek i inni) i zachciało mi się i filmu.

Od pierwszych scen jest jasne, o co będzie szło (można dodać, że intrygujący temat Pembertona słychać w tle dość dyskretnie i nie ma on tej pary, jaką okazuje bez obrazu). Więc biali sk….wiele (którzy po przegranej L.Johnsona posadzili w Białym Domu R.Nixona) zmówili się, żeby przylepić 10 lat siedmiu rewolucjonistom domagającym się pokoju (Wietnam) oraz prawa do swobodnych zgromadzeń, manifestowania wolnej miłości i nieskrępowanego walenia systemu po całości – za zamieszki wywołane podczas konwencji demokratów w Chicago w 1969 roku.
Proces pokazany jest jako efekt urażonej ambicji przedstawiciela nowej republikańskiej administracji, któremu, wbrew obyczajowi – ustąpiono stołka w ostatniej chwili. Prokurator usiłuje więc dowieść zmowy, ale jest z tym kłopot, bowiem na ławie oskarżonych siedzą reprezentanci bardzo różnych ruchów, które łączy tylko i aż – sympatia do demokratów i opór wobec wojny w Wietnamie. Jest tu także Black Panther Party, którego członka ewidentnie wrabia się w coś, z czym nie ma nic wspólnego. Ostatecznie …, no właśnie, tego opisywać nie będę w szczegółach – na sali sądowej dochodzi do spontanicznego oddania honorów blisko pięciu tysiącom żołnierzy US Army poległym w Wietnamie podczas tego procesu.
To, że Republikanie zamierzają zaprowadzić swoje porządki po przejęciu władzy po Demokratach, wydaje się zupełnie naturalne (tak jak zaprowadzano nowe porządki: Nie róbmy polityki, budujmy mosty! – po przejęciu władzy w 2010 roku w Polsce przez DonaldaT.). Jeden z oskarżonych przyznaje nawet, że demokratyczne instytucje USA są ok, ale ludzie kierujący ich działaniami – okropni. Wie, że jest pionkiem w procesie politycznym i nie ma złudzeń co do tego ani też wyroku, jaki zapadnie.

Film, dostępny na Netflixie, powstał w 2020 roku, w którym ruch BLM nabrał nowego impetu i rozgłosu za sprawą zamieszek i protestów w związku ze śmiercią G. Floyda. Jest to także czas końcówki prezydentury D.Trumpa. Republikanina jak Nixon, którego urzędnicy usiłowali zawłaszczyć i zgwałcić sąd dla rozegrania prywatnej bitwy pod pozorami.
Film nagradzany był w wielu kategoriach (także za muzykę D.Pembertona) i przez rozmaite branżowe organizacje. I słusznie, bo jest obrazem atrakcyjnym w każdym planie – dialogi, montaż (szybkie przebitki z dokumentalnymi zdjęciami lub autentycznymi rejestracjami z Grant Park), aktorstwo.
Satysfakcjonujący odbiorcę finał z bezradnym i zakłamanym sędzią bez skutku walącym w stół młotkiem pokazuje publiczność sali sądowej – suwerena – entuzjastycznie demonstrującego władzy sądowniczej swoją wolę, siłę i niezłomność. Następujące dalej napisy, którymi rozwiązuje się już poza akcją kolejne wątki – informują o dalszych losach uczestników procesu, jak się okazuje – ludzi wartościowych, twórczych – kończą The trial of the Chicago 7 bardzo wzniośle, budująco.
Przebiegłym zabiegiem kompozycyjnym (scenariusz) jest pozostawienie poza filmem rządów demokratów – prezydentury Kennedy’ego i po jego śmierci – Johnsona, którzy weszli do Wietnamu z wiadomym skutkiem nie mówiąc o fiasku planów zatrzymania komunizmu w Azji w ogóle. Takie wykadrowanie historii ładnie omija pytania o nieudolność Kennedy’ego w działaniach na Kubie, słabość wobec bezczelności Chruszczowa. Uchyla także pytanie o powody powstania kontrkultury hippisowskiej – w Procesie siódemki ona po prostu jest i, zdaje się – jest pokazywana jako ostoja amerykańskości, demokracji i wolności.
Nie do końca znam się na tych amerykańskich sprawach i swej niewiedzy przekonany jestem, że to nie jest cała prawda i tylko prawda o USA, więc ani powątpiewania zdecydowanie nie wyrażę w tym względzie, ani akceptacji dla takiego postawienia sprawy, ale co do muzyki Pembertona – wątpliwości nie mam.
Film – można, ale muzykę – trzeba!

Adam Kowalczyk

 

Udostępnij
Poprzedni artykułPodebatowali
Następny artykułKrotos w Austrii

1 Komentarz

  1. Pemberton rewelacja!!!! Ale klimat.
    …. a historię piszą zwycięzcy i nie ma to czasem (a może częściej niż czasem) nic wspólnego z rzeczywistością…

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię