Panel

0
1215

W to niedzielne popołudnie wszystko się zaczęło układać. Czym miała się okazać impreza o szukaniu komedii przez Modrzejewską, czym Czerwcówka z Modrzejewską zaplanowana na pierwszy weekend miesiąca albo takie rarytasy jak realizacje dyplomowych spektakli na scenie THM jako efekt umowy z Akademią Teatralną im. Zelwerowicza w Warszawie. To ratunkowe koła. Na ratunek teatrowi.


Odsłoniła więc się, zdaje się – nie całkiem dotąd wyraźna – taka oto motywacja podczas panelowej dyskusji o Teatrze w sytuacjach granicznych, w której wzięli udział dyrektorzy czterech scen: z Łodzi (Teatr Nowy), Sosnowca (Teatr Zagłębia), Krakowa (Narodowy Stary Teatr) i Legnicy (THM).
Czyli: Dorota Ignatiew, Iwona Woźniak, Waldemar Raźniak i Jacek Głomb.

Spotkanie poprowadził redaktor Łukasz Drewniak. Jego teksty na portalu teatralny.pl mają zablokowane komentarze, bo, jak napisał Maciej Wojtyszko – porusza on problemy wyjątkowo „hejtogenne”, bardzo aktualne i nierzadko prowokujące do brzydkich, anonimowych, ordynarnych wpisów.
Czyli wkurza ludzi mocno, tym bardziej, że nie mogą mu odpowiedzieć.
Ten rys publicysty dał o sobie znać także w trakcie tego panelu.
Organizację spotkania prowadzący zaprojektował tak: oto pędzi czterech jeźdźców apokalipsy i wnet teatr w Polsce spotka zagłada.
Tymi jeźdźcami mają być: pandemia, inflacja, wojna i cenzura.
Rozmowa w związku z tym miała objąć: popandemiczną widownię, zżerane przez inflację finanse teatrów, wojnę i cenzurę; wojna przesunęła się jakoś na koniec, a trzy pozostałe tematy zajęły około stu minut i kiedy dzwon na Katedrze wybił osiemnastą, było po wszystkim.
Ogólnie rzecz biorąc na początek usłyszeliśmy strasznie szczególaste dyrektorskie wypowiedzi o czymś, czego widz teatru zwykle nie wie i chyba wiedzieć nie chce ani musi. Opowiadano bowiem, między innymi – o tym, jak zmieniła się widownia po pandemii. Jakościowo i ilościowo. Że widz stał się wymagający, ale i staranniejszy w wyborze. Choć i to nie do końca sama prawda. Dyrektor bowiem teatru z Sosnowca przyznała, że prowadziła badania, aby rozpoznać potrzeby swojego widza i, zdaje się, tam nie jest tak bardzo źle. W Łodzi chyba podobnie, bo funkcjonuje tam obok głównej, scena bardzo młodych twórców, którzy bardzo młodą widownię jednak trochę przyciągają, a dyrektor Raźniak z Krakowa – że dla widza godził się nawet na łączenie realnego realu z VR, bo są tacy młodzi ludzie, których to bardzo mocno wali. Taka hybryda. Wirtualne wejście na scenę podczas realnej i prawdziwej próby spektaklu. Ciekawe. Streamingu też próbowano, ale okazał się drogi.
Tu z tytułu dygresji przypomnę opisywaną w Piastowskiej…

…dyskusję podczas jednej z pierwszych Kawiarenek w THM (A kultura tu podobno jest), gdy Jacek Głomb przyznał się do stłuczenia termometru, czyli zaprzestania wschłuchiwania się w zachcianki widowni. Nie pamiętam już, czy dlatego, że uznał, że wie lepiej czy publiczny obstalunek uznał za niewykonalny albo dla teatru nieprzydatny.
Dzisiaj mogłoby to być uznane za silną ekstrawagancję chyba. Takie désintéressement.
Pani dyrektor z Łodzi, słusznie, uznała, że przyczyną słabej wymiany i stałej widowni 60+ (czyli katastrofy) może być brak edukacji. W Legnicy, można zauważyć – wprawdzie działa Goniec i grupy młodzieży i dorosłych oraz doroślejszych edukowanych jednak dla sceny, o czym czasami wspominamy, ale o teatralnej edukacji publiczności, zdaje się – mówi się mniej. Nawet Otwarta edukacja teatralna z przewspaniałym Bogusławem Bednarkiem na otwarcie – to działanie bardzo wyszukane, które na ilość widowni wpłynąć raczej nie mogło.
Mogło?
O inflacji (jeździec drugi) – było jeszcze trudniej, bo padały kwoty, procenty, szczegóły warunków konkursów oraz zawiłości finansowania teatrów. Koszty stałe, dotacje podmiotowe i tak dalej.
Było też o zagrożeniach idących najogólniej mówiąc – z braku kasy.
W postaci wizji demontażu zespołów, ograniczenia premier, repertuarowego zastoju i, w warunkach walki o byt i publiczność – fatalnego wzajemnego konkurencyjnego wykańczania się instytucji kultury.
Takie dwie czterdziestominutowe porcje w cudne niedzielne popołudnie – proszę sobie wyobrazić.
Potem było trochę lepiej, bo rozpoczął się temat polityki, cenzury, autocenzury, kneblowania kultury i naruszania/nienaruszania strefy wolności.
Sztuka jest wolnością , inaczej nie idziemy naprzód – powiedziała Dorota Ignatiew.
To jest to, co tygrysy lubią najbardziej!
Ożywili się paneliści i ożywił prowadzący, temperatura nieco wzrosła i padło nieco słów bliskich wywołania sporu.
Temat cenzury został zainicjowany przypomnieniem oburzenia (zarazem też oburzenia z racji oburzenia) z powodu realizacji Dziadów Mai Kleczewskiej w Krakowie (B. Wildstein zobaczył w niej – antypisowską agitkę, a Rzepa dała tytuł: Czy rząd karze za Dziady?) oraz kieleckiego spektaklu w Teatrze im. Stefana Żeromskiego, w którym z krypty pod Wawelem wyłania się para prezydencka jako zombie (taki pomysł Jacka Dehnela; Sztuka jest wolnością – nieprawdaż?).
No i potem Łukasz Drewniak, przy ludziach, naciskał dyrektora Raźniaka – czy nie wkroczyłby w robotę reżysera, gdyby okazało się, że wyrażono jakieś żądanie jakichś Onych, żeby coś zmienić, coś wyrzucić dla ratowania spektaklu. Bo sytuacje są zero-jedynkowe coraz częściej. Ponoć.
I dyrektor Raźniak stwierdził w odpowiedzi, że takie stawianie sprawy: albo-albo nie jest słuszne.
Tak powiedział właśnie. Sprzeciwił się.
I zaproponował zaraz nie zero-jedynkową sytuację, w której ułożył początek dialogu, pytania dyrektora teatru do nieistniejącego, lecz możliwego reżysera: czy przykładowa inkryminowana scena jest potrzebna spektaklowi, sztuce, pójściu naprzód, czy wyłącznie, żeby się droczyć z kimś, komuś dokopać, z kimś się podrażnić? I, o ile zrozumiałem dyrektora z Krakowa, w takiej rozmowie chciałby próbować w dialogu z tym możliwym reżyserem ustalić istotne artystyczne, a nie jakieś pozaartystyczne motywacje reżysera i artystyczną, a nie doraźną potrzebę sceny, która mogłaby, choć niekoniecznie, wydać się – niesłuszna.
Szybko zaraz wyobraziłem sobie ripostę z użyciem pojęcia autocenzura albo innych przykrych pojęć, ale takie nie padły, bo głos dyrektora Raźniaka wydał się bardzo przekonujący, choć nieoczekiwany.
Pani dyrektor z Łodzi zaproponowała inną metodę – staranne obadanie zatrudnionego reżysera, a potem, już po wyborze – murem za nim. Tej ostrożności, bo chyba tak należy nazwać tego rodzaju zachowanie – także nie próbowano skomentować pojęciem choćby zbliżonym do samoograniczenia czy jakoś tak.
Natomiast dyrektor THM w tej części panelu przypomniał Hymn narodowy Przemysława Wojcieszka (premiera 2 kwietnia 2016) i stwierdził, że nikt mu go nie próbował zabronić ani nie cenzurował.
Przypomnieć by tu można, że Hymn… powstawał wiosną 2016 roku, gdy hojni dotąd gospodarze województwa i ministerstwa kultury nie mogli pozbierać się po przegranych na jesieni 2015 roku wyborach do Sejmu. Hymn… powstawał wówczas jako ostatni wierzg przegranych i anonsowany był jako teatralna jazda bez trzymanki tak silnie, że postanowiono zaprezentować widowisko w dwu premierach. Takie było zainteresowanie w Legnicy – dwa spektakle o statusie premiery! Podgrzewanie atmosfery podczas prób, zapowiedzi i propagowanie widowiska zanim powstało – było czuć w całym Rynku. W całej postempowej Legnicy.
Ale góra mysz porodziła, bo Hymn…, choć przez drużynę zagrany był z właściwą drużynie maestrią – żył krótko. Zużył się szybko, a jego funkcję (nieartystyczną przecież, nie czarujmy się) przejęły manifestacje KOD, spotkania w Latającym Uniwesytecie, czarne marsze z wieszakami i w końcu spotkania w Kawiarence.

Redaktor Drewniak, jak dało się zauważyć, chyba nie znał tytułu, bo na nazwisko Wojcieszek zareagował – Made in Poland?
Szkoda, swoją drogą. Byłby, jak wolno sądzić – w kropce, bo z jednej strony chwalić należałoby słuszną sprawę – wydrwiwanie smoleńskiej sekty i stęchłych katoli, z drugiej zaś – bronić artystycznej słabizny. Co tu począć?
W każdym razie dyrektorowi THM hadko nie było przypominać Hymnu… przy okazji omawiania panoszącej się obecnie w kulturze cenzury. Cwałującego jeźdźca trzeciego.
Wojna – jeździec czwarty – przyniosła jeszcze jeden poryw przy stoliku panelistów– przypomnienie sugestii ministra kultury, aby nie grać rosyjskich twórców.
Co za głupieexpressis verbis uznał prowadzący.
I tu mnie zadziwił. Że (tak to wyglądało, mogę się mylić) Hymnu… nie znał – wiadomo, wszystkiego się nie da, nawet z Legnicy. Ale po napaści na Ukrainę redaktor prowadzący na teatralny.pl długo żegnał się z liderem Leningradu (gościł w Legnicy, a jeszcze by nie – na okoliczność pogaduszek z Rosjanami w Dwadzieścia lat po – produkcji pożytecznej i sentymentalnej THM z 2013 roku) – Прощай, Sznurow! – napisał; sam używał pseudonimu „sznurow” na różnych serwisach.
Żegnał się więc redaktor, bo Sznurow Patrzy i nic nie widzi. Nie chce widzieć.
Krzywdy Ukraińców, zbrodni Rosjan, krwi dzieci i zastrzelonych cywili.
Niegranie Rosjan niekoniecznie musi wydawać się śmieszną histerią, czymś głupim. Wartym drwiny.
Jeśli, jak utrzymuje profesor Thompson, literatura rosyjskojęzyczna jest i była od zawsze w służbie Imperium i jemu posłusznie służyła i służy wciąż – to kolportowanie kolonialnych wizji w jakichkolwiek dziełach Rosjan wszystkich epok – wydaje się obecnie mocno niewskazane.
Profesor Nalaskowski napisał wprost – chrzanić ich!
I to może niektórym wydać się głupie, ale – przypomnijmy sobie, jak gdzieś na świecie pewien dyrygent, zanim uniósł batutę, odwrócił się do publiczności i zaczął pozaprogramowo i samowolnie wychwalać Islam jako religię pokoju, natychmiast został wyprowadzony z sali, usunięty z widoku oczekujących w fotelach na koncert.
Głupie?

Kiedy prowadzący zwrócił się do publiczności (ledwie ze dwadzieścia osób, większość z branży) z pytaniem, czy są pytania, nie doczekał się żadnych.
Własnych – o Sznurowa albo Hymn… nie zadałem, bo, zdaje się – wiem, co mógłbym usłyszeć, więc tylko pospieszyłem z podziękowaniem i pokrzepieniem dla dyrektora Raźniaka za jego sprzeciw i zdecydowany opór wobec presji w kwestii cenzury.

Zdawało mi się, że się ucieszył.

 

Adam Kowalczyk




Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię