Na ludowo

0
1008

Pięć tysięcy podpisów i niemal tyleż komentarzy miało, zdaje się – wywrzeć presję albo zmiażdżyć decyzję Ratusza. Lub choćby zachwiać determinacją Prezydenta.
Pięć – to dla jednych dużo, choć dla innych mało.

Dodawane lokalizacje sygnatariuszy – od miejscowych po zagraniczniaków także miało/mogło zadziałać jako demonstracja pluralistycznej różnorodności: dużo nas z różnych stron. I różnych. Jacyś starsi, jacyś młodsi, i one, i oni, a komentarze z różnych też wyprowadzone kierunków i różnymi językami: i grzecznie, i niegrzecznie, i złośliwie, i rzeczowo.

Likwidacja…

…teatru (ewentualna), proszę Ratusza – zaboli wielu. I różnych.
Czy to na pewno pluralizm?

Byłoby ciekawe przyjrzeć się bliżej, tym lokalsom zwłaszcza. Pewnie jednak nie jest to już dzisiaj do zrobienia – odsłonienie, czy podpisani – to mieszkańcy tej starej Legnicy, która mieści się w poniemieckiej zabudowie opartej, powiedzmy, o Kaczawę. Czy też są wśród nich mieszkańcy Koperników albo Piekar tak dopieszczanych przez THM – najpierw Sceną na Piekarach, teraz – Przystankiem Piekary. Albo mieszkańcy Nowego Światu i okolic, gdzie dogorywa wudek?
Zakaczawia, o którego podniesienie zabiegał THM?

To, zresztą, także ma pewnie znaczenie mniejsze albo żadnego zgoła.
Ale dla spełnienia dawnych marzeń dyrektora byłoby piękne, aby pod podpisem było miejsce na wpis (drobnym druczkiem): zawód wykonywany.
Bo te nieistniejące dopiski, tak nieważne dla wagi petycji złożonej w Ratuszu, kierują uwagę ku zapomnianemu chyba pragnieniu, aby teatr legnicki stał się teatrem ludowym. Czyli dla wszystkich?
To znaczy – i tych z kamienic w starym mieście, tych z Zakaczawia i tych z blokowisk zza rzeki.
Czy więc tych pięć tysięcy sygnatariuszy to według marzenia dyrektora: poseł, kucharka, referent i konserwator urządzeń ciepłowniczych?
Albo: profesor z Harvardu i pani z warzywniaka, business woman i gospodyni domowa, bo te właśnie profesje wymieniono w pewnym zapomnianym już dzisiaj wywiadzie.
Czy wypełniają widownię teatru w trzech czwartych, w połowie, w jednej trzeciej?
Oczywiście, świat bez posłów, kucharek, referentów i konserwatorów urządzeń ciepłowniczych, bez pań z warzywniaka, gospodyń domowych oraz business women i profesorów z Harvardu byłby nie do przyjęcia zupełnie i nie trzeba tu zapewniać, że szanujemy i ich pracę, i ich samych.
Chodzi jednak o to, że zachodzi podejrzenie, iż projekcje dyrektora to jedno, a bywalcy teatru to, zdaje się – zupełnie co innego. Wydaje się także, że takie umizgi dyrektora, jak ta wypowiedź o ludowości legnickiego teatru przez lud niekoniecznie były i są zauważane i rozważane.
Może to i dobrze, cóż to bowiem za wyróżnianie w naszym demokratycznym bezklasowym społeczeństwie klasy – ludu (dzielenie Polaków?).
Mogłoby się okazać całkiem nieoczekiwanie klasistowskie – jak deklaracja noblistki Olgi.
Ludowy a dokładniej społeczny – to właściwość THM, którą usiłował swego czasu udowodnić pewien teatrolog z Wrocławia, ale jego koncepcja wydała się mocno akademicka. Czyli słabo do życia pasująca. Dowodem mogłoby być to, że jego audytorium stanowiło wąskie grono stałych bywalców spotkań w foyer. Urzędników i eks-urzędników, nauczycieli i eks-nauczycieli, redaktorów lokalnych mediów, artystów i dyrektorów miejskich instytucji oraz eks-dyrektorów miejskich instytucji.
Czy oni by chcieli być ludem mianowani?
Ludowy w znaczeniu dla ludu – to raczej niezupełnie dzisiejsza koncepcja.

Cóż jest bowiem lud obecnie?
Gdyby zaś ludowy miało znaczyć: o ludzie (jak wszakże pojętym?) – to mogłoby być ciekawsze.
Tylko czy THM zajmuje się ludem w swojej propozycji artystycznej?
Hm.
Prosty (ludowy?) slogan Gramy dla was, w którym tkwi WY, to wszyscy, którzy bez ceregieli przyjdą do teatru. Bilet kupią i już. Żadne tam Państwo.
Lud?
Chociaż już w środku, przed spektaklem zwykle odbywają się ceremonie: Drodzy Państwo, Państwo mili, a nie jakieś tam (ludowe?) WY.
Kim jest lud z wyobrażeń dyrektora? Czy to lud właśnie dał podpisy i komentarze pod petycją?
Czy to pojęcie ludu – dotyczy wykształcenia, pochodzenia, wykonywanego czy wyuczonego zawodu? Ilości dyplomów uczelni? Zasobów bankowych?
Jak to ustalić, o czym myślał dyrektor, mówiąc o ludowości, a tym samym – o ludzie?
Przychodzi do głowy pewien klucz, który może okazać się wytrychem albo łomem do wejścia na rympał trochę.

Lud to ci, którzy zaakceptują ideowe propozycje THM.
Bo przecież nie wyszydzani przy lada okazji biorcy 500+, mohery, poplecznicy pisu, radni realizujący politykę Ratusza, kibole, współcześni Wszechpolacy, parlamentarzyści od Kaczora lub Ziobry, omijający teatr jako miejsce kultury wysokiej – i innych niemało.
Tych do ludu z marzeń dyrektora – chyba zaliczyć się nie da.
Albo przeciwnie – są ludem, ale w jakimś szczególnym rozumieniu i można zasadnie wątpić, czy o takim właśnie szczególnym składzie ludu było myślane.
Czy lud to target artystycznych działań teatru (ci z widowni)? Czy przedmiot artystycznej obróbki w teatrze (kreacje ze sceny)?

Spojrzenie na lud (ci z widowni i ci ze sceny) można było wykonać ostatnio, podczas widowiska o zbrodni w Jedwabnem.
To dziwne doświadczenie – ten spektakl.
Z jednej strony – usiłuje za Anną Bikont (My z Jedwabnego) trzymać się faktów, rekonstruować zdarzenia z lipca 1941 roku.
Z drugiej – zawiera sporo stwierdzeń o związku z faktami dość rozluźnionym
Na przykład: Jedwabne to norma. Demokracja to obrona praw mniejszości.
Albo: Polski chłop pracował lżej i mniej od Żyda (czy: Żyd pracował więcej i ciężej od Polaka) – tak czy owak: Polak jest zawistny leń – i stąd mord w Jedwabnem.
Brakuje trochę zdania, że antysemityzm to polski wynalazek.
Polski wkład do dziejów Europy. Może całego świata?

Jak to z ludem skleić?
Głównie to lud jest w tym spektaklu portretowany – ten jedwabnieński. Zaczadzony nienawiścią, we krwi unurzany, naznaczony odpłatą – gwałtem i zbrodnią na sąsiadach za ich kolaborację z bolszewikami i jakieś – niewyraźnie wspomniane – krzywdy.
Zakłamany przy tym i zapiekły. Ciemny. Nierozumiejący, jakiego dna sięgnął.
Zakłamany i przez to też, że współcześnie winy własnej co roku na światło nie wynosi i w rocznice zbrodni uroczyście o niej nie wspomina, tylko jeszczepolske śpiewa i z wyzwolenia się cieszy.

Ten lud dzisiejszy.
W ciemnocie przy tym przez księdza utrzymywany – tchórza, co posłudze swojej pośród ludu sprostać nie zdołał, pojąć jej nie umiał. I choć śmiałe kazania pisał, to brudnopisy darł. I milczał.
I przez to zaniechanie, milczenie – równie zbrodni winnym się stał.

Jedwabnieński lud w finale pod symboliczną klatką-żydowskością, w której tkwi bohaterka, wyje litanię do wszystkich świętych plus żydowskich proroków z prośbą – o Żyda!
Żyda – rytualną ofiarę, której, jakoby Polak potrzebuje dla ulepienia własnej tożsamości.
No i zapada ciemność.
Potem światła – i brawa, a jakże – na stojąco. Biją brawo sportretowani właśnie jako odwieczni Żydożercy. Od ofiar tumultu we Wrocławiu z XII wieku (czy to aby nie niemieccy mieszczanie?) przez pogromy w Krakowie w XIV, na Śląsku i tak dalej, aż po Jedwabne.
Bohaterka proponuje znaleźć algorytm, żeby ustalić frekwencję, a może i przewidzieć kolejne ofiary antysemickich zamieszek w Polsce.
Publiczność stoi i klaszcze. A przecież przed momentem wydano osąd.
Przecież to my właśnie robimy to. Od wieków (Jedwabne to norma).
Od Jedwabnego, przez Kielce – pora na nasze pokolenie. Czyż nie?
Więc publiczność stoi i klaszcze, jakby to nie ją (nas) właśnie sportretowano, bo nie o rekonstrukcję przeszłości w tym spektaklu jednak szło, lecz wyprowadzenie z historii dalszej i bliższej wzoru na Polaka.
Na tożsamość Polaka.
Polaka z lat okupacji? Polaka współczesnego?
A może publiczność, my – nie musimy się niczego obawiać? Może jednak widownia nie jest ludem.
To nie my, lecz tamci. Ciemny lud z Jedwabnego. Horda zwyrodnialców z krwią na rękach.
Więc publiczność słusznie, choć nie burzliwie, klaszcze, gdyż, jakoś, odkleiła się od takiej tamtej ludowej polskości, polskiej ludowości, jaką odegrał zespół THM.

Uff!
Na lud patrzyła wstrząśnięta jego zezwierzęceniem, bezpiecznie oddalona dystansem czasu i przekształconym w spektakl reportażem. Trochę jednak zdezorientowana – Czy to o nas było?
Recenzenci Jedwabnego po premierze też jakoś nie poczuwali się do bicia w piersi jako lud zdefiniowany przez antysemityzm. Jako lud z żydowską krwią na rękach (Prawda nas zaboli?).
Zagadkowa jest więc ludowość THM, niejasna. I lud sam niepojęty.
I ten na scenie wykreowany.
I ten z widowni, jeśli to właśnie jest lud.
Z jednej strony do oklasków niezbędny, z drugiej do spuszczania głowy zmuszany.
Hołubiony i ganiony razem.
Bilet kupi, petycję podpisze, skomentuje.
Wzywany i wyzywany.
Żywi i broni, a kiedy trzeba – i policzek nadstawi.

Adam Kowalczyk

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię