E-migrant czyli piętrowa ściema

2
2002

Ściema pierwsza – forma. Martyna Majewska dała się poznać legnickiej publiczności jako reżyser, gdy przywiozła z Wrocławskim Teatrem Pantomimy Batory trans i pokazała ten spektakl w THM. Dobrze pamiętam, ponieważ siedząca obok mnie Pani Widzka strasznie i głośno narzekała. Nie przeszkadzało mi wcale – miałem takie same odczucia. Poczucie nabierania i bujania…


Pantomima z Wrocławia – to Tomaszewski. Teatr Polski. Koniec (jestem zgredem?).
Więc Spór, więc Sen nocy letniej, więc Syn marnotrawny, więc Rycerze, i Rycerze, i Rycerze w kółko – także dla uwodzącej, czarodziejskiej muzyki.
Natomiast Batory był tak silnie trans, że komuś – jak Pani Widzka i ja, kogo do rozumienia teatru tańca, teatru pantomimy, gry ciałem wychowywał i wdrażał Tomaszewski, Drzewiecki, Wycichowska – Batory był nie do zaakceptowania.
I, zapewne odwrotnie – komuś, kto nie miał szczęścia oglądać Drzewieckiego, Tomaszewskiego nie znał, Batory trans mógł zdawać się jakąś odkrywczą propozycją sceniczną. A nie był.

Podobnie z E-migrantem. Reżyserka podczas e-konferencji mówiła o trudnej formule, hybrydowej formie, pracy w plenerze, a w prasowym materiale i zapowiedziach internetowych czytaliśmy o wykorzystaniu możliwości teatru telewizji, dokumentu, mockumentu, pamiętnika internetowego, techniki video-art., stylizacji na foundfootage. W sumie: interdyscyplinarnej formie video.
Trochę to jak spacer po większym mieście: tu pomnik, tam hotel, a tam urokliwy zaułek – i tylko z pomocą mapy lub planu miasta można się zorientować, że co krok, co zwrot, co zachwyt – wchodzi się w inną dzielnicę. Czy to ma dla turysty znaczenie?
Dryfować jest przyjemnie, jak powiada bohater E-migranta.
Jest więc E-migrant koktajlem form, aby odróżnić się od masowej sieciowej produkcji. No, może.
Let it be.
Ale wrażenie bujania jest silne.

Ściema druga – temat
Drukowane zapowiedzi E-migranta głosiły, że inspirację do spektaklu znaleziono w książce Susan Maushart pt. E-migranci. Pół roku bez Internetu, telefonu i telewizji. Wskazano tam problem współczesnego uzależnienia od Internetu, a celem spektaklu Martyny Majewskiej miało być zwrócenie uwagi na niebezpieczeństwa z tego płynące. Twórcy E-migranta zadeklarowali, że będą próbowali zbadać mechanizm uzależnienia i funkcjonowania w społeczeństwie człowieka dotkniętego tą coraz częściej występującą przypadłością – uzależnieniem od Internetu itd. Tyle zapowiedź pisana.
Ponieważ mam na rozkładzie Płytki umysł, Cyfrową demencję, Jak zerwać ze swoim smartfonem, lekturę paru raportów nt. wpływu cyfrowych technologii na mózgi dzieci i dorosłych, ucieszyłem się, że ktoś zrobi z tym coś. Wydobędzie problem z naukowych opracowań, nada temu formę i atrakcyjnie, i artystycznie opowie. Bo to zmora i zaraza. I jeszcze, jak zapowiedziano – będzie to coś dla tych zagrożonych albo już uzależnionych – młodzieży (lat 13 do 18).
Mówiona jednak e-konferencja korygowała nieco pisane zapowiedzi: książka to tylko punkt wyjścia dla pracy twórcy – opowieść poszła trochę inaczej.
I oto obejrzeliśmy pięć odsłon. Bohater (Aleksander Kaleta) porzuca cywilizację (ale tylko tak trochę) – wysepkę na jeziorze, którą zawładnął, urządza jak rozłożystą willę: tu sypialnia, tam toaleta, a tu livingroom; zakupy robi w sklepie na brzegu, a wspomnienia swojego dzieciństwa wyświetla z ręcznego projektora na rozwieszonym na drzewie prześcieradle (no, może to psychicznie zinternalizowane jest po prostu technologicznie eksternalizowane?).

I temu quasi-autowyrzutkowi…

…składają wizyty rodzice, brat, ksiądz, urojenie nauczycielki angielskiego z dawnej szkoły (Magdalena Skiba), i – w końcu – wszyscy razem.
Ale – nie uprzedzajmy wypadków.
Podpływają do wyspy, aby rozeznać, dlaczego chłopak odrzucił (prawie) wszystko w czym i z kim wyrósł. Ciekawi, martwi, intryguje bliskich (?) ten odludek z wyboru. Smartfona zgrillował na ruszcie po serii selfies deformujących własny wizerunek i od tej chwili smartfon przestał w ogóle się liczyć w jego życiu.
Pojawi się kilka razy w rozmowach z gośćmi, ale to nie smartfon, jak się okaże, w przeszłości był problemem. Opowieść zapowiadana jako E okazała się opowieścią, w której problemem nie jest żadne E. To historyjka o rodzinie, której nic nie klei i właśnie przeżywa poważny kryzys. Historyjka o chłopaku, którego więzi z rodziną są bardzo wątłe. O ile w ogóle istnieją. Uczucia, jakie żywi – to obrzydzenie światem i pożądanie byłej nauczycielki, o której snuje bardzo śmiałe wizje. Starszy brat (Paweł Palcat), który mało interesował matkę, ale w wieku trzydziestu czterech lat wciąż żyje przy niej, pantoflarz ojciec (Bogdan Grzeszczak), skłonny przyznać na starość młodemu buntownikowi rację, matka (Małgorzata Urbańska), domowa domina, która z sobą samą słabo sobie radzi, Ksiądz (Paweł Wolak) zachowujący się raczej jak psychoterapeuta w sutannie (życie jest zderzeniem z pustą łodzią – powiada), a nie duchowny – całe to towarzystwo w końcu zdradzi chłopaka; chyba po raz kolejny, bo już raz od nich uciekł na tę wyspę, gdyż nie spisali się ani jako rodzina, ani jako bliscy, ani zaufani.
Gdzie w tym wszystkim problem E – trudno spostrzec. Ani to emigracja, ani E-migracja. Jeśli ten zagubiony młodzieniec miał problem ze smartfonem i w jakikolwiek sposób był uzależniony od Internetu, to w tej interdyscyplinarnej formie video e-uzależnienie jest obecne znikomo.

 

Zapowiadana…

…przez twórców próba zbadania mechanizmu uzależnienia i funkcjonowania w społeczeństwie człowieka dotkniętego uzależnieniem od internetu w ogóle nie ma miejsca
w E-migrancie. Przyczyna kryzysu bohatera leży gdzieś indziej i z pewnością trudno ją wyprowadzić na podstawie zaprezentowanego obrazu – ze smartfona.
Gdyby nie czytać publikacji poprzedzających E-migranta, trudno byłoby domyślić się, że ten atawizm mieszczucha, kryzys i ucieczka od cywilizacji – okropnej rodziny w defakcie – mają przyczynę w postaci jakiegokolwiek E. Może lepiej byłoby wydrukować po internetach i w ulotkach jedynie wypowiedź pani reżyser, że książka Susan Maushart, owszem, śladowo, a tak naprawdę – wszystko jest inaczej. Nie wprowadzałoby to do obiegu niepotrzebnych pojęć i oczekiwań.

Ściema trzecia – odbiorca
Jak napisano i opowiedziano, projektowanym odbiorcą E-migranta jest młodzież (13 – 18 lat), co kilkakrotnie podkreślano w e-konferencji (i dyrektor, i reżyserka). Jest to młodzież, która zadaje pytania, artykułuje żądania wobec świata, wyraża swoje zdanie lub w czyimś imieniu.
Wyrazicielem tych żądań, zdań i pytań ma być bohater, jego sytuacja i cała ta pokazana reszta.
Moje uprzednie podejrzenia co do samego siebie – że jestem zgredem, mają silne podstawy w tym, że nie mogę absolutnie uwierzyć w język, w jaki wyposażyła bohaterów reżyserka. Język o niemałym nasyceniu prostactwem. Takim, według propozycji, posługują się bracia między sobą, dla utrzymania kontaktu z młodzieńcem – ksiądz (katolicki, oczywiście, bo gdzieżby tam prawosławny czy protestancki – ale to tak na marginesie marginesu) i w końcu nauczycielka angielskiego, którą tak zaprojektował na użytek swoich miłosnych odlotów sam bohater.
Kiedy podczas e-konferencji mówiono o adresacie E-migranta, który nie kocha teatru tak, jak kochać powinno się go by i który w teatrze nie jest tak obecny, jak powinien być by, to przyszło mi do głowy, że przynęty na młodzieżową publiczność będą mocne (złośliwie – chyba diabeł? – coś mi podszepnęło: będzie pod publikę).
Jedną okazała się – zapowiadana interdyscyplinarna forma video, kolejną – bezkompromisowy bohater (który jakoś bez oporów przyjmuje od mamy kasę na fanaberie na wyspie), następnym – jego wyposażenie: odważny i prawdziwy, nieliteracki i nieksiążkowy – życiowy język.
Zdumiewająco bliski tego języka, jakiego słuchaliśmy na ulicach całkiem niedawno i czytaliśmy w nim sformułowane teksty (swoje zdanie lub w czyimś imieniu) wypisane na niesionych transparentach, tablicach, plakietkach i odznakach.
Znów może gdzieś da się przeczytać, że niniejsza propozycja THM jest w tym względzie prorocza, bo poprzedza życie (premiera listopad, zdjęcia – koniec sierpnia). Ale nie uwierzę.
I jeśli ustala się jako odbiorcę E-migranta trzynastolatka, któremu proponuje się w intymnym dialogu bohatera z urojoną narzeczoną swobodny język dojrzałej alkowy (jestem zgredem!), to reżyserka powinna rozejrzeć się trochę wśród trzynastolatków, może też jeszcze innych generacji, żeby przynajmniej nie mówić tego, co mówi. Jeśli zaś mówi to, co mówi z przekonaniem, to komplikowanie form i artystyczne przekształcanie przeczytanego w pokazywane lub odwrotnie – przebywanie na parnasach, spowodowało chyba utratę kontaktu z rzeczywistą rzeczywistością.
Zapowiedź zaopiekowania się zagrożonymi przez e-technologie nastolatkami złożona w reklamach
E-migranta jest pułapką na rodziców czy nauczycieli, którym przyszłoby do głowy polecić tę propozycję swoim uczniom lub dzieciom. Namawiam do rozwagi, żeby nie było, że nie namawiałem.

Ściema czwarta – rozwiązanie
Czy gwarancją sukcesu tej interdyscyplinarnej formy video różniącej się od masowej sieciowej produkcji ma być forma, starania o pozyskanie traktowanego poważnie odbiorcy czy podjęte zagadnienia – niełatwo ustalić.
Może muzyka – modna jak propozycja sceny alternatywnej w TVP Kultura. Może?
Wydaje się, że mówienie uzależnionemu o szkodliwości jego uzależnienia dla niego samego jest stratą czasu. Rozwiązanie zaś akcji, jakie proponuje E-migrant także nie daje nadziei. Cokolwiek było problemem bohatera – nie poradził sobie. I jeśli to miałoby być coś na temat funkcjonowania w społeczeństwie (z E, czy bez E) – ten projektowany odbiorca może poczuć się rozgoryczony.
Przynajmniej – zaniepokojony.

Adam Kowalczyk

 

2 Komentarze

  1. W jednym masz, chłopie, rację- jesteś zgredem. Olbrzymim. Większe to masz chyba tylko ego i kompleksy.Moje dzieciaki zachwycone E-migrantem.

Odpowiedz na „Adam KowalczykAnuluj odpowiedź

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię