È arrivato Shakespeare!

0
1637

Gdyby tak pomyśleć sobie o niewyobrażalnym (chyba?) podejściu do, na przykład –
V symfonii Ludwiga van Beethovena i przenieść ją z oryginalnej tonacji c-moll do innej i – żeby było mocno zabawniej – durowej, to taki pomysł przyjęto by – jak?
A w finale
molto vivace z Dziewiątej.
Szaleństwo, żart, wynik potrzeby poszukiwania nowego spojrzenia, znak czasów?

Na szczęście dzieła muzyczne, sama muzyka jest silnie zabezpieczona przed takimi zakusami poprzez swoją naturę. Silniej niż, dla przykładu – plastyka; Salvador Dali domalował Giocondzie wąsy, a Fernando Botero nadął ją niewyobrażalnie i pokazał jakąś otłuszczoną postać poprzez kompozycję rozpoznawalną jako po mo przeróbkę Leonarda.


Wyskoki Dalego…

…nie wzbudzają jednak oburzenia. Dziwak i ekscentryk. Uchodziło mu wiele.
Zupełnie inaczej w teatrze. Tu dzieje się dopiero!
Stało się to ostatnio mocno dojmujące – co rusz wybucha awantura.
Jedna właśnie trwa. W Krakowie. W związku z tym, co wystawiła na scenie Słowackiego jako
Dziady Maja Kleczewska, która, w opinii Bronisława Wildsteina – przerobiła je na antypisowską agitkę.
W związku z najnowszym ruszeniem ku obronie swobody wypowiedzi artystycznej (#Teatrjestnasz) Bronisław Wildstein postawił kilka pytań.
Oto niektóre:

Czy wykorzystywanie klasyków przeciw nim nie jest manipulacją, która źle się kończy?
Czy reżyser ma prawo zrobić przedstawienia przeciw tekstowi, który formalnie ma wyłącznie ożywić (…)?
Te właśnie pytania przychodziły mi do głowy, kiedy oglądałem Szekspirowską wariację – najnowszą produkcję THM zatytułowaną Świat na głowie.

Wszyscy…

…mieliśmy się tym bawić i dać się ubawić, ale przychodziło mi to z niejaką trudnością.
Ten brak entuzjazmu wynikł z koncepcji samej widowiska.
Posłużę się
spojlerem: oto fragment Romea i Julii – zaprezentowany na scenie jako niemy film. Scena balkonowa z wielkopłytowym dresiarzem (Romeo) staje się rabelaisowską sceną łóżkową zakończoną wyrzuceniem kochasia przez okno i skokiem Julii z któregoś tam piętra bloku na Piekarach czy Koperniku.
Kiedy pamięta się wzruszające słowa Księcia z finału:

Ponurą zgodę ranek ten skojarzył;
Słońce się z żalu w chmur zasłonę tuli;
Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzył,
Jak ta historia Romea i Julii.

to trudno za takie właśnie, jak zobaczyliśmy, stawianie na głowie Romea i Julii odpłacić brawami i śmiechem.
Naprawdę. I widownia też jakoś nie bardzo okazywała uciechę. Nawet (siedziałem nieopodal twórcy scenariusza i dramaturgii czyli współautora dzieła) sam Robert Urbański nie pękał ze śmiechu. Może tylko przyszedł sprawdzić, jak to działa, czy to działa. No, nie wiem.
Podobnie z Ofelią – była strasznie nachalna wobec księcia Hamleta – czy innymi
wicewersami (taka pożyczka z M.Wojtyszki).


Ponad głowami…

…aktorów zawieszono kartusz z nazwą Cyrk Elsynor (Cirques Elsynor), który zapewne miał uzasadniać i usprawiedliwiać wszystkie przekręty, jakim poddano sceny i postacie z Otella, Burzy, Hamleta i innych dzieł w imię odrzucenia powagi, ponurych finałów, głębokich refleksji i surowego (czy choćby tylko – trzeźwego) spojrzenia na człowieka, czego niemało tak w dramatach jak i sonetach mistrza ze Stratfordu.
Idea widowiska została sformułowana w ten sposób: co byłoby, gdyby tak Prospero
wyregulował świat – zechciał zmienić losy postaci, które nigdy nie trafiły na jego wyspę, przywrócić nadzieję światu nienawiści, przelewu krwi i smutnych zakończeń. Tak to podaje program widowiska.
To, prawdopodobnie, pomysł, który natchnął Małgorzatę Bulandę i Roberta Urbańskiego do postawienia Świata na głowie.
Niekoniecznie przecież musiał z tego zrobić się cyrk – rubaszny, gruby.
A w wielu miejscach tak było. Niestety.
I śmiertelny pojedynek Hamleta i Leartesa, i miłosne zapędy Ofelii, i próby poskramiania złośnicy pejczem przez cyrkowego tresera, i bardzo jarmarczne popisy Falstaffa przed windsorskimi kumoszkami. Wszystko to takie przaśne i takie wbrew.

Szczęściem Kormorany robiły swoją robotę.
I cała muzyczna strona
Świata na głowieto był ten smak!
Wokalne fragmenty
bez wątpienia warte są najwyższego podziwu i uznania: Galusińska, Cieluch, Dworak. Zresztą koncert, jaki odbył się swego czasu na żywo w teatrze, pokazał możliwości zespołu legnickigo THM w tym względzie. Były i są wysokiej próby.
Nawet, jeśli elektroniczna obróbka głosu w tej najnowszej inscenizacji była znaczącym wsparciem (Galusińska), to jednak najpierw był głos. Był głos.
A grana na żywo muzyka znakomicie wsparła pokazane sceny. Przez różnorodne style, rytmy, tempa i brzmienia.
Ruchowe (ruchmistrz – ładna nazwa, jaką przyjął odpowiedzialny za tę stronę widowiska Witold Jurewicz) elementy widowiska – w odróżnieniu od wokalnych, z trudnością przyszłoby nazwać choreograficznymi czy pantomimą. Tu, jak się zdaje, Modrzejewska sięgnęła po zasoby, które nie zostały rozpoznane i opanowane najlepiej. Ani to teatr tańca, ani akrobacje, ani gimnastyka. Trochę z tutejszego Avatara albo Ocelota.

Sporo…

…przy tym wyrazistych, ale irytująco klaunich zachowań prosto z cyrkowej areny – przerysowanych, wyostrzonych, przesadnych.
Żywe obrazy – może to najbardziej odpowiednia nazwa tego, co zobaczyliśmy na scenie jako fragmenty kilku dzieł Szekspira.
Zresztą poszukiwania adekwatnych kwalifikacji formalnych, genologicznych nie jest chyba komukolwiek potrzebne, a w przypadku widowisk Modrzejewskiej, jak to już bywało – zazwyczaj prowadzi do zamieszania. Bo to, co widać, opisywane jest często w przedpremierowych publikacjach myląco i nieodpowiednio (
Dekameron – jako powieść,
E-migrant – jako produkt dla młodzieży).
Z drugiej strony poszukiwania takie to strata czasu, bo i sami twórcy nie zawsze wiedzą ani potrzebują wiedzieć, jak naukowo nazwać swoje wytwory. To ujawniło się także podczas prasowego przedpremierowego pokazu, gdy
wariacje wydały się Dyrektorowi Głombowi nazwą niewystarczającą, nieodpowiednią i nawet padł pomysł ogłoszenia konkursu dla publiczności na określenia Świata na głowie.

Sam tytuł zapowiedział odwrócenie porządku.
I tu – kłopot.
Bo jest w tej najnowszej propozycji THM niemało dobrego przecież. Takiego, co na nogach stoi, nie na głowie – a na nogach właśnie – na porządnym warsztacie, znajomości rzeczy i pomysłach świetnych.
Jak wspomniana wyżej strona muzyczna.
I najsmaczniejsze – pyszne kostiumy Małgorzaty Bulandy.

Czarna…

…jak burza suknia Katarzyny (Poskromienie złośnicy), kostium pani Makbetowej, żaglowiec-kapelusz Desdemony, krynoliny kumoszek Ford i Page czy niebywałe nakrycia ich głów w drugiej odsłonie widowiska.
Nieustająco, ponadto, zaskakująco zaskakujące detale strojów wykorzystujące pospolite przedmioty codziennego zastosowania. Takie jak naszyjniki z widelców i łyżek, rokokowe niemal koafiury z choinkowych bombek czy straszna korona Lady Makbet ze sztyletów niczym noże do jakiejś potwornej machiny.
Kiedyś, podobnie jak to, zachwyciła mnie błyskawicznie rosnąca na scenie wielgachna palma, której pień tworzyły zwyczajne plastikowe doniczki.
Ta swoboda Małgorzaty Bulandy w tworzeniu drobnych
ready-made na użytek widowisk THM – stale mnie zachwyca.
Po prostu.
To więc – dla ucha i oka najbardziej miłe – jest
Świata na głowie głównym walorem.
Kostiumowa i muzyczna strona widowiska.
Cyrkowa arena zaś jako chwyt umożliwiający zebranie postaci z różnych szekspirowskich dzieł i co za tym idzie – odjęcie im ich komediowej lekkości czy tragicznego ciężaru – to motywacja nieprzekonująca.

Jest blisko tego kabaretu, w którym prestidigitator każdą swoją sztuczkę zapowiadał: Kolejny numer – bardzo dobry!
Co było najśmieszniejszym z jego występu.
Takie szumne zapowiedzi ze
średnim zakończeniem.

Adam Kowalczyk

 

Zostaw komentarz

Proszę wpisz swój komentarz
Proszę wpisz swoje imię